Ten rozdział... Ma swoje "smaczki", jednak jestem świadoma, że nie jest nie wiadomo jak wybitny jak na mnie. Na pocieszenie powiem tylko, że to przygotowanie do następnego... W którym to się będzie działo!
Cały dzień
chodziłam zdenerwowana. Głupia dziewczyna... Co ona sobie myśli? I czy w ogóle
myśli? Mój podły nastrój nie umknął uwadze Abraxasa.
– Coś się stało? – spytał podczas
eliksirów, na których wyjątkowo nie usiadłam z Carmen.
Spojrzałam na niego półprzytomnym
wzrokiem, wyrwana z zamyślenia.
– N-nie, wszystko w porządku.
Dodałeś już tam liście grądownika żółtego? – zapytałam, starając się zwrócić
uwagę Ślizgona na wywar. Nie miałam ochoty spowiadać mu się ze swojego życia, a
tym bardziej z pomysłów przyjaciółki. A raczej byłej przyjaciółki.
Daj spokój, Cecily, zganiłam się w
myślach. Przecież ona nic nie zrobiła. Jeszcze. Może jednak porzuci ten
niedorzeczny pomysł?
– Zabini... – Malfoy pokiwał głową z
niedowierzaniem. – Przecież widzę, że coś jest nie tak.
Wywróciłam oczami i westchnęłam.
– Nic mi nie jest. Po prostu ten
dzień mnie zmęczył. – odparłam, wymyślając na poczekaniu wymówkę. – To co z tym
grądownikiem?
– Dodany. – powiedział chłopak,
darząc mnie podejrzliwym spojrzeniem. Nie milczał jednak długo.
– Cecy... – zaczął.
Mruknęłam coś niezrozumiałego w
odpowiedzi, nie odrywając wzroku od książki, gdzie sprawdzałam przepis
eliksiru.
– Wiesz, że jestem kapitanem drużyny
quidditcha Slytherinu, prawda?
– Naprawdę? – spytałam bez
większego zainteresowania, jednocześnie upewniając się, czy należy zamieszać
chochlą pięć razy w prawo czy w lewo. Czemu niby kierunek mieszania jest taki
istotny?
– A wiesz, że w przyszłą sobotę
gramy mecz z Krukonami?
– Nie, właśnie się dowiedziałam. – odparła,
patrząc wreszcie na mojego rozmówcę. – Do czego zmierzasz? Jakiś tajemniczy się
dzisiaj zrobiłeś.
– I mówi to ta najbardziej wygadana –
zaśmiał się, po czym westchnął. – Chciałem cię tylko o tym poinformować... I
spytać, czy przyjdziesz i będziesz krzyczeć na całe gardło „dalej, Abraxas! Jesteś
taki wspaniały! Slyhterin, do boju!” – zakończył z figlarnym uśmieszkiem.
– Nie! Znaczy tak! Mam na myśli – przyjdę,
ale okrzyki wybij sobie z głowy. – odparłam, plącząc się we własnej wypowiedzi.
Jednocześnie mimowolnie się uśmiechnęłam i poczułam ciepło wpływające na moje
policzki.
– Jaka szkoda... A przynajmniej
całusa na dobry mecz dostanę? – spytał żartobliwie, poruszając sugestywnie
brwiami.
Nie mogłam się powstrzymać. Wyglądał
tak komicznie, że aż parsknęłam śmiechem, a stojąca obok Lalunia z mojego
dormitorium zmierzyła mnie złowrogim spojrzeniem.
– Malfoy, ty to umiesz poprawić
człowiekowi humor – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Kto powiedział, że to żarty? Ja tu
poważnie pytam! – powiedział z udawanym oburzeniem, na co zachichotałam pod
nosem.
– Panienko Zabini, panie Malfoy, jak
wam idzie z eliksirem? – spytał pobłażliwie Slughorn, usiłując przerwać
beztroską chwilę naszej radości. Zakryłam usta dłonią, powstrzymując głośny
śmiech.
– Bardzo dobrze, panie profesorze,
niedługo skończymy – odparł Abraxas, siląc się na poważny ton.
Pochyliliśmy się na nowo nad naszym
kociołkiem, jednak głupawe uśmiechy pozostały na naszych ustach.
– To co z tym pocałunkiem? – zapytał
chłopak, puszczając oczko.
– Przed meczem na pewno nie.
Natomiast po wygranym... – przerwałam, udając zastanowienie. – Nie, raczej też
nie.
– Raczej, czyli mam szansę? – zaśmiał
się.
– Kto wie... Próbuj. – odszepnęłam,
drocząc się z nim.
Reszta lekcji minęła nam na
dowcipkowaniu i rozbawionych szeptach. Nasz eliksir może wyszedł nie do końca
idealnie, był o dwa odcienie jaśniejszy niż ten pokazywany przez Slughorna,
jednak żadno z nas się nie przejęło. Oderwałam się wreszcie od dręczących mnie
myśli, a z lochów wyszłam z uśmiechem na ustach i w doskonałym humorze.
Musiałam to przyznać – z Malfoyem
zawiązałam pewną nić porozumienia, która stawała się z każdym dniem coraz
mocniejsza. Chłopak był inteligentny, dowcipny, urody też nie można mu było
odmówić. W dodatku jak nikt inny potrafił mnie rozbawić i podnieść na duchu – za
co w dni takie jak ten byłam mu cholernie wdzięczna.
Im
bliżej do Nocy Duchów, tym bardziej stawałem się podekscytowany. Nie miałem
wątpliwości – ta data będzie idealna. Temu mugolakowi jest naprawdę wszystko
jedno, kiedy zginie, a dla mnie ten dzień niósł ze sobą szereg korzyści. Po
pierwsze – warunki astrofizyczne będą najkorzystniejsze dla moich działań
właśnie tej nocy, sprawi, że rytuał nie powinien być tak wyczerpujący jak
poprzedni, do którego aż tak się nie przygotowałem. Po drugie, będzie to
sobota, czyli dzień, w którym nikogo nie zdziwi, że zniknąłem. W weekendy
zazwyczaj zaszywałem się w bibliotece, lochach czy tylko mi znanych
lokalizacjach, gdzie nikt mi nie przeszkadzał. Po trzecie zaś – warstwa
symboliczna. Bo czyż Noc Duchów to w świecie mugoli nie Halloween, czyli dzień,
w którym ich zdaniem zło staje się najaktywniejsze?
Do
tej nocy jednak pozostawało pół tygodnia. Jeszcze nigdy czas tak bardzo mi się
nie wlókł, a lekcje nie wydawały tak nudne. Mogłem tylko czekać. Od czasu do
czasu widziałem nerwowe spojrzenia Lestrange'a, który jako jedyny tak naprawdę
wiedział, co planuję. Poza nim tylko Prince mniej więcej się orientował, że coś
jest na rzeczy, jednak nie dane mu było poznać szczegółów. To bardziej chłopiec
na posyłki niż poważny gracz. Powróciłem myślami do Lestrange'a i do jego
wątpliwości. Uświadomiłem sobie, że mimo wszystko on nie był jeszcze gotowy.
Cecilia miała rację w tej kwestii – budowałem armię złożoną z nastolatków. Co
prawda niedługo dorosną i będą idealni do ról im przeznaczonych, lecz póki co
nie są jeszcze dojrzali. Nie w pełni oddani. Po ukończeniu szkoły mogą zaś
skierować sie każde w swoją stronę – co zrobić, by do tego nie dopuścić?
Miażdżąc kolejne zęby trytona i mechanicznie dodając je do eliksiru, który
Slughorn kazał nam uwarzyć, myślałem nad tą kwestią, a w głowie zaczęła się
powoli układać pewna koncepcja.
Wreszcie nastał piątek – ostatni
dzień przed. Odkąd dostęp do namacalnego dziedzictwa ze szlachetnej strony
rodziny musiałem ograniczyć, by nie wzbudzić zbędnych podejrzeń, zrozumiałem,
że aby naprawić świat, należy zacząć najpierw od siebie. A tym, co mnie
plugawiło, był mój ojciec, któremu zawdzięczałem imię. Tylko tyle i aż tyle.
Ciekawe, czy mnie pozna. I czy będzie skomlał o łaskę, gdy przybędę, by dać mu
jedyne, na co zasługuje – śmierć. Nie, właściwie nawet więcej – umrze, a jego
ostatni oddech będzie tchnieniem mojego wiecznego życia. Nawet nie zdaje sobie
sprawy, jak wielki spotka go zaszczyt!
Musiałem jednak chwilowo skupić się
na czym innym – na codziennej grze pozorów. Na zielarstwie posłusznie
przesadzałem sadzonki alwanowca brunatnego, gdy znienacka po mojej lewej
znalazła się Cecilia.
– Czemu Lestrange tak ci się uważnie
przypatruje przez cały dzień? Zakochał się czy co? – spytała z udawaną
podejrzliwością.
– Możliwe. Kto go tam wie. – odparłem
sarkastycznie. – Zazdrosna?
– O ciebie zawsze, Tommy. – powiedziała
z krzywym uśmieszkiem.
Z całych sił starałem się nie
przewrócić oczami. Prześmieszne, doprawdy. Niedługo sprawię, że odechce się jej
takich żartów i co gorsza zdrobnień. Obrzydlistwo. Pokręciłem tylko głową.
– Zabini... Od kiedy ty jesteś taka
zadziorna?
Zmarszczyła nosek, udając, że się
zastanawia.
– Hm, niech pomyślę... Od zawsze – rzekła,
nie przestając się uśmiechać. – Dziś mamy trening, prawda?
Przekląłem w duchu. O nie, jeszcze
to... Jednak nie chciałem wzbudzać podejrzeń dziewczyny odwoływaniem go.
– Tak, zgadza się. – odparłem,
starając się nie pokazać głosem, jak bardzo mi to nie na rękę.
– Bardzo dobrze. – powiedziała
tylko, po czym umilkła, skupiając się na swojej sadzonce.
Czyżbym nareszcie zdobył
przychylność Cecilii? Jeszcze miesiąc temu jedyne, czym mnie obdarzała, to
nienawistne spojrzenia i kąśliwe uwagi, a teraz? Żartowanie, wręcz
przekomarzanie się... Czyli osiągnęliśmy etap przyjacielskich stosunków. Teraz
wystarczy tylko nauczyć jej większego szacunku i oddania, a stanie się
narzędziem idealnym.
Przez resztę dnia mój umysł zaprzątało
wiele myśli, żadna nie związana z kwestiami edukacyjnymi. Starałem się jednak
funcjonować normalnie, być aktywnym na lekcjach, nie dać nic po sobie poznać.
Robiłem wszystko, by oderwać się od tych rozważań, wlepiłem nawet po szlabanie
dwóm Gryfonom z młodszych klas, którzy najwyraźniej postanowili wziąć na spacer
zbroję z siódmego piętra. Dzieciaki i ich trywialne rozrywki... Przynajmniej
było to bardziej kreatywne niż quidditch – odmóżdżające latanie na miotłach w
pogoni za zaczarowanymi piłkami. Sam nigdy nie chciałem brać udziału w tej
żałosnej grze, jednak Prince, Malfoy i Avery od kilku lat należeli do drużyny i
niezdrowo się ekscytowali, gdy miał nadejść mecz. Jedyną zaletą, którą
widziałem w tej aktywności, było utrzymywanie przez chłopaków formy i ćwiczenie
refleksu. Na szczęście, widząc moją niemą dezaprobatę, nauczyli się na ile to
możliwe nie poruszać tego tematu w mojej obecności. Jednak mimo wszystko
informacja o meczu w przyszłym tygodniu otwierającym sezon dotarł do moich
uszu.
Dając się porwać wirowi życia
szkolnego, udało mi się dotrwać do końca lekcji. Jeszcze tylko trening... A
potem nareszcie będę mógł wcielić swój plan w życie.
Witam ponownie! :)
OdpowiedzUsuńZaczynamy! No to część techniczna, muszę przyznać, że z każdym rozdziałem co raz to mniej jest błędów, które mogłabym ci wytknąć! Bardzo dobrze, ale jak dalej tak pójdzie to co ja będę pisać w komentarzach? Haha, zapewne same pochwały, ale dość gadania, więc tak:
"odparła, patrząc wreszcie na mojego rozmówcę" - zwykła literówka, jednak zupełnie zawaliła poprawność zdania, piszesz w narracji pierwszoosobowej, więc powinno być "odparłam"
Jedziemy dalej.
"Wreszcie nastał piątek - ostatni dzień przed." - zdanie sprawia wrażenie jakby zostało urwane w połowie, pozostawia takie uczucie, że brakuje tego głównego słowa, w tym przypadku, Dzień Duchów bądź Halloween.
Ze strony technicznej to tyle, tradycyjnie przechodzę do fabuły.
"wlepiłem nawet po szlabanie dwóm Gryfonom z młodszych klas, którzy najwyraźniej postanowili wziąć na spacer zbroję z siódmego piętra. " Kocham cię za to zdanie! Poprawiło mi humor! :)
Ogólnie zaczyna się dziać, jestem ciekawa jak opiszesz morderstwo ojca Toma.
Ta relacja między Cecy i Abraxasem jest piękna, chce więcej!
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.!
Pozdrawiam
Arystokratka
Chyba musiałam być głodna, pisząc ten rozdział, bo nazjadałam literek... Dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę - zaraz poprawię.
UsuńCieszę się, że udało mi się ciebie rozbawić! Uznałam, że potrzebne tu było przełamanie ciężkiej, tajemniczej atmosfery... A co może być lepszego od krnąbrnych Gryfonów i Toma, poważnego prefekta naczelnego? ;-)
Postawiłam przed sobą niemałe wyzwania... Zobaczymy, jak sobie z nimi poradzę, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz!
Dziękuję za jak zwykle motywujący komenatrz!
Pozdrawiam,
Cecily