niedziela, 15 listopada 2015

Miniaturka: Niepokonana



Dziś czas na miniaturkę! Jest niezwiązana z fabułą bloga jak poprzednia, ale mam nadzieję, że sie spodoba!
P.S. Pisana na konkurs strony Spis Pottera.
edit: konkurs, który nigdy się nie odbył...

---***---


„Miłość przez nienawiść na śmierć prowadzona ~William Shakespeare

---***---

 Śmierć. Wydawać by się mogło, że to tylko abstrakcyjny, acz nieodłączny element życia. Nic bardziej mylnego. Ona paradoksalnie żyje, przechadza się wśród wszystkiego, co istnieje, aby w najmniej oczekiwanym momencie pochwycić duszę nieszczęśnika i zabrać ją w jej tylko znane miejsce.
Spotkanie z nią twarzą w twarz przeżyła tylko trójka ludzi – bracia Peverell. Oni to odebrali jej najcenniejsze skarby, które sprawiały, że mogła przerwać wątłą nić życia raz na zawsze, gdy tylko tego zapragnęła. Były to Czarna Różdżka, Kamień Wskrzeszenia oraz Peleryna Niewidka. Odkąd przedmioty te znalazły się w rękach rodzaju ludzkiego, zaczęli pojawiać się śmiałkowie, którzy chcieli zdobyć wszystkie trzy Insygnia Śmierci i zapanować nad jej potęgą. Nikomu się to nie udało... Aż do teraz.

 Salazar Slytherin niewątpliwie był jednym z największych czarodziei wszech czasów. Natura obdarzyła go wszystkim, co mógłby sobie człowiek wymarzyć – urodą, inteligencją, sprytem oraz trójką oddanych przyjaciół. Byli to Rowena Ravenclaw, Helga Hufflepuff oraz Godryk Gryffindor. Poznali się w dawnej stolicy Anglii, dziś prawie zapomnianym miasteczku Winchester i od tamtego pamiętnego dnia byli nierozłączni.
 Zapadał zmierzch. Salazar, jak co tydzień, spędzał piątkowy wieczór w karczmie na obrzeżach miasta. Ci, którzy znali dostojnego, młodego czarodzieja nigdy nie szukaliby go w obskurnej oberży takiej jak „Pod Dzikim Wieprzem”, gdzie w każdy dzień królowały pijackie zabawy, a smród alkoholu i mocno smażonych potraw unosił się na milę wokół budynku. I właśnie dlatego mężczyzna wybierał to miejsce – pod koniec tygodnia łaknął odpoczynku od arystokratycznego towarzystwa, którym otoczony był na codzień. I to miejsce dawało mu swoisty azyl.
 Siedział w najdalszym kącie sali, sącząc powoli swój trunek, gdy do zajazdu pewnym krokiem wszedł człowiek, którego nigdy nie widział. Nie pasował do tego miejsca – był elegancko ubrany, szedł dumnie i w dodatku towarzyszyły mu dwie białogłowy.
 - Dobry panie, macie tu wolne pokoje dla strudzonych wędrowców? I prawdziwe, angielskie piwo dla spragnionego przybysza?– mocny, męski głos wybił się ponad krzyki i śmiechy mocno już podpitej ciżby zgomadzonej w karczmie.
 Właściciel lokalu spojrzał podejrzliwie na przybyłą trójkę. Wydali mu się jednak niegroźni, bo po chwili odpowiedział im, jak zwykle plując przy co trzecim słowie.
 - Coś się znajdzie. Macie czym zapłacić? – od razu przeszedł do konkretów.
 Brunet oparł się o bar i szepnął coś karczmarzowi, czego ze swojego miejsca nie zdołałem usłyszeć. Pewnie coś w rodzaju „więcej niż mógłbyś zażądać”, bo temu ostatniemu oczy zaświeciły się, jakby ujrzał conajmniej skarbiec królewski. Rzucił brudną szmatę, którą przecierał kufle i natychmiast zabrał przybyszów na piętro, gdzie znajdowały się pokoje gościnne.
 Po chwili mężczyzna zszedł z góry i znów stanął za ladą, oddając się codziennej rutynie, jednak jego oczy nie straciły swojego blasku. Ta trójka mocno zaciekawiła Salazara – byli w podobnym wieku, jednak tamci samotnie podróżowali po Anglii... To dziwne. Nie zastanawiał się jednak dłużej nad tym, znów zajmując się obserwowaniem życia prostych ludzi bawiących się w karczmie.
 Nie spodziewał się ujrzeć znowu tamtych przybyszów, jednak zaskoczyli go – kilka minut później cała trójka zeszła po schodach już w mniej rzucających się w oczy ubraniach i zamówili coś u właściciela, który natychmiast zniknął w kuchni. Ech, magia pieniądza...
 Zaraz zaraz... Magia? Tak, Slytherin czuł, że w nich było coś niezwykłego. Natychmiast chwycił w dłoń swój kufel i podszedł do wędrowców. Przywitał się z należytą kurtuazją, całując dłonie dam i podając rękę mężczyźnie.
 - Witam, nazywam się Salazar Slytherin. Co sprowadziło tak dostojnych gości do karczmy jak ta? – spytał.
 - Długa podróż i względy bezpieczeństwa. – odparła piękna szatynka, darząc młodzieńca uroczym, ciepłym uśmiechem.
 - Względy bezpieczeństwa? Nie rozumiem. „Wieprz” nie jest miejscem, które zakwalifikowałbym do takowej kategorii.
 - Dla takich jak my to odpowiednie miejsce. – wtrąciła druga kobieta, odgarniając czarny kosmyk, który zsunął się na jej filigranową twarz.
 Slytherin prawie miał już pewność, że nie pomylił się w stosunku do tych ludzi. Postanowił więc zapytać wprost – najwyżej zmuszony będzie wymazać im pamięć o spotkaniu.
 - Jesteście czarodziejami, prawda?
 Wędrowcy popatrzyli po sobie i w końcu brunet odpowiedział – Tak. I nie mylę się, że ty także?
 Salazar potwierdził. Był szczęśliwy – nareszcie poznał kogoś równego sobie, kto nie był jednocześnie pretensjonalnym arystokratą i kto stronił od konwenansów. Tej właśnie nocy przyszła Czwórka Założycieli jednej z najwybitniejszych szkół magii – Hogwart – poznała się i ich życie raz na zawsze się zmieniło.
 Wkrótce po tym wydarzeniu cała czwórka wyjechała z miasta. Slytherinowi nie było żal porzucać tego miejsca – nigdy nie czuł się zbyt przywiązany ani do otoczenia, ani do rodziny. Pragnął zakosztować smaku wolności... I miłości. Ponieważ Salazar w Heldze Hufflepuff ujrzał miłość swojego życia, swoją drugą połówkę.
 Osiedlili się wkrótce w zapomnianej przez świat szkockiej miejscowości. Znajdowali uczniów, których szkolili w dziedzinie magii i żyli szczęśliwie. Jednak nic nie trwa wiecznie.
 Pewnego dnia, niewyróżniającego się niczym spośród innych dni wydarzyło się coś, co na zawsze odmieniło losy Wielkiej Czwórki.
 Salazar siedział w swoim gabinecie, czekając na godzinę, gdy wraz z resztą Założycieli mieli się spotkać na małą naradę. Sporządzał notatki dotyczące wykładu, który miał poprowadzić następnego dnia, gdy nagle do pomieszczenia wpadł jeden z jego uczniów – Feandan. Przywitał się grzecznie i podszedł do swojego mistrza.
 - Profesorze... Znalazłem coś, nie bardzo wiem, co to może być. Czuję jednak jakąś magię w nim zaklętą... Może profesor rzuci okiem?
 - Pokaż, co tam masz. – odrzekł Slytherin i wyciągnął rękę, do której młodzian podał mu podłużny kawałek ciemnego drewna. Wiedział, co to za przedmiot. Wiedział też, że pragnie go jak niczego innego, że musi go posiadać, dlatego nie ujawnił przed chłopcem prawdy.
 - Nie wiem, co mogłoby to być... Może po prostu drobina odbitej magii wszczepiła się w drewno? Zostaw mi je, a zbadam, jak tylko będę miał sposobność.
 Naiwny, pełen ufności chłopak przystał na to, co mistrz mu polecił i wyszedł z sali. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za Feandanem, Salazar ożywił się i chwycił patyk, obracając go w dłoniach, a jego oczy zalśniły niezwykłym blaskiem.
 - Czarna Różdżka... W tak niespodziewany sposób... Nareszcie moja! – szeptał sam do siebie.
Wstał od biurka i podszedł do krufra stojącego obok, skąd wyciągnął kawałek śliskiego materiału oraz mały kamień wielkości jajka przepiórczego.
 - Wszystkie trzy tylko w moich rękach! Dokonałem tego! – nie mógł powstrzymać radości, a z jego ust wydobył się gardłowy śmiech. Był Panem Śmierci. Tak, on – nikt inny. Nie Helga, nie Rowena, nawet nie ten zarozumiały Godryk, tylko on, właśnie on! W tym momencie zrozumiał, że czas działać. Nikt go nie pokona, ba, samej nędznej Kostuchy już się nie musiał obawiać! Postanowił nareszcie wcielić swój plan w życie, plan, który czekał na odpowiedni dzień już wiele lat. 
 Mężczyzna wyszedł ze swojej komnaty i ruszył do gabinetu Gryffindora, w którym Wielka Czwórka miała się spotkać. Wkroczył do gabinetu jako ostatni – pozostali już tam byli. Siedzieli wokół okrągłego stolika stojącego w centrum pomieszczenia –  Helga po prawej, Rowena po lewej, zaś Godryk na wprost wejścia, i gdy tylko Salazar wszedł, unieśli wzrok znad papierów.
 - Dobrze, że już jesteś! Musimy dziś koniecznie porozmawiać o... – zaczęła mówić Hufflepuff, lecz mężczyzna ostro jej przerwał.
 - Najpierw ja mam wam coś do powiedzenia.
 W oczach pozostałych czarodziei pojawiły się ogniki zaniepokojenia, lecz nie protestowali. Slytherin zaczął więc mówić.
 - Żądam, aby Hogwart był miejscem, gdzie nie plugawi się magii. Czy wy wciąż nie widzicie, jak wielką skazą są te wszystkie szlamy, które nie są godne poznawania tajników tejże sztuki? Mniej grzeszy mugol swoim istnieniem niż te czarodziejskie skazy.
 - Salazarze, co się stało? – spytała Helga ze łzami w oczach. – Dlaczego mówisz takie rzeczy?
 - Od zawsze tego pragnąłem. Wy nie? – spojrzał na zebranych z szaleńczym błyskiem w oku. –Nie, to nieistotne. I tak nie możecie mi się sprzeciwić. Już nie.
 - O czym ty mówisz? – Rowena pierwsza odzyskała rezon. Wstała i szybkim krokiem podeszła do Slytherina.
 - O tym. – odparł, wyciągając z kieszeni Czarną Różdżkę i przystawiając jej koniec do piersi kobiety. Ta zbladła. Poznała przedmiot, to oczywiste. – Odsuń się, jeśli nie chcesz, bym cię zaatakował.
 Brunetka powoli cofnęła się, patrząc z przerażeniem na przyjaciela. Myślała, że go zna. Myliła się.
 - Dosyć tego. Salazarze, dobrze wiesz, jakie mamy wszyscy – najwyraźniej wszyscy oprócz ciebie – poglądy i nie zamierzamy ich zmieniać. A na pewno nie przez twoją groźbę. – Godryk podniósł się z miejsca i zasłonił sobą Ravenclaw.
 - Och, Gryffindorze... Ja nie muszę nikogo zmieniać. Szczególnie nie ciebie. – Po czym wycelował w bruneta i wykrzyknął – Avada Kedavra!
 Wystarczyłoby wyeliminować tylko tego człowieka, a panie bez oporu poddałyby się jego woli. Nie przewidział jednak jednej sytuacji stokroć dlań gorszej niż problem szlam.
 W chwili, gdy wypowiedział ostatnią sylabę nieruchoma dotąd Helga rzuciła się i zasłoniła ciałem Godryka Gryffindora. Zanim Salazar zorientował się, co się stało, było już za późno – zielony strumień magii trafił prosto w kobietę, która ostatnim oddechem wykrzynęła tylko „Nie!” i padła bez ruchu na ziemię. Z jej martwego ciała uniosła się błękitna mgła magii, która już po chwili rozproszyła się w powietrzu.
 Slytherin nie mógł uwierzyć, co się właśnie stało. Spojrzał z przerażeniem na swoją rękę dzierżącą Czarną Różdżkę i natychmiast odrzucił ją ze wstrętem z dala od siebie. 
 - Nie... To nie mogło wydarzyć się naprawdę... – szeptał bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego w pomieszczeniu, po czym przeniósł wzrok na Gryffindora. 
 - Ty! To miałeś być ty! Nie ona... – krzyczał, celując palcem wskazującym w bruneta. Nie mógł dłużej przebywać w pomieszczeniu, w którym była ona – miłość jego życia, leżąca bez życia. Odwrócił się i wybiegł z gabinetu, zanim pozostała dwójka zdołała choćby się poruszyć.
 Salazar wybiegł z zamku, mając ze sobą tylko Pelerynę Niewidkę i Kamień Wskrzeszenia. Uciekał długo, sam nie wiedział jak bardzo. Szedł dni, tygodnie, nie przestając, nie zatrzymując sie nigdzie na dłużej. Ukryty pod magicznym materiałem zbiegł aż do białych klifów Dover. Ściągnął z siebie pelerynę i, niewiele myśląc, rzucił ją przed siebie, a wiatr porwał ją w sobie tylko znanym kierunku. Mężczyzna padł na kolana, wycieńczony. Nie mógł dłużej uciekać. Nie chciał. Pragnął tylko jednego – umrzeć. Najlepiej tu i teraz. Przed śmiercią chciał jedynie ostatni raz zobaczyć Ją. Wyciągnął z kieszeni niepozorny, czerwony kamień. Po raz pierwszy i ostatni odważył się go użyć.
 Przymknął oczy. Czuł tylko wiatr bezlitośnie rozwiewający jego jasne włosy i chłód od ziemi i od zatoki, która jak zwykle zimą była niemalże wyludniona. Klęczał na śniegu, a srebrzyste krople łez spływały po jego bladych policzkach. Wreszcie rozwarł powieki, a przed nim stanęła ona – Helga Hufflepuff. 
 - Salazarze... – szepnęła, wyciągając ku niemu dłoń, jakby chciała pogładzić go po policzku. Jednak nie poczuł dotyku. Ona była zjawą, niczym więcej. Mężczyzna gorzko zapłakał.
 - Helgo... Wybaczysz mi to, co zrobiłem? – zapytał łamiącym się glosem, patrząc na kobietę.
 - Och, Salazarze... Wiesz, że nie umiałabym ci nie przebaczyć. – odparła.
 W tym momencie wiedział, co musi zrobić. Uśmiechnął się do zjawy. – Zostaniesz ze mną do końca, prawda?
 - Jeśli sobie tego życzysz. – odpowiedziała, a na jej usta wkradł się delikatny usmiech, który on tak kochał.
 Salazar wstał, podszedł do krawędzi klifu, po czym odwrócił się, by jeszcze raz na nią spojrzeć.
 - Do zobaczenia po drugiej stronie. – powiedział, po czym runął w przepaść, a ostatnim, co widział, było spojrzenie Helgi Hufflepuff pełne miłości pomimo wszystkiego, co on zrobił.
 Salazar Slytherin był Panem Śmierci. Udało mu się zdobyć wszystkie Insygnia, co mogłoby być jego przepustką do wiecznego życia. Ona jednak jest sprytniesza niż cokolwiek istniejącego w tym świecie i zawsze znajduje drogę, by zabrać człowieka ze sobą. Jeszcze nikt jej nie umknął i nic nie zapowiadało, by przez kolejne stulecia komukolwiek miałoby się to udać.

3 komentarze:

  1. Rutynowo sprawy techniczne :)
    "do zajazdu pewnym krokiem wkroczył pewien człowiek" pewnego rodzaju powtórzenie załamuje tą harmonię, proponuję, aby "wkroczył" zamienić na "wszedł".
    "Czekając na godzinę, gdy wraz z resztą Założycieli mieli się spotkać na małą naradę, sporządzał notatki dotyczące wykładu, który miał poprowadzić następnego dnia. " Strasznie pogmatwałaś to zdanie, musiałam je przeczytać kilka razy żeby się zorientować o co dokładnie chodzi, przeredagowałabym je tak: "Salazar sporządzał notatki, potrzebne mu do jutrzejszego wykładu, jednocześnie oczekując godziny spotkania Założycieli. Mieli przeprowadzić małą naradę."
    No i wyłapałam jedną literówkę "sebie" zamiast "siebie".
    Poza tymi drobnostkami jest świetne!
    Salazar <3 mmm, dawno nie czytałam nic o nim! A jeszcze jako Pan Śmierci, rozpływam się! Zaskoczyłaś mnie zakończeniem, zupełnie nie spodziewałam się, że Helga obroni Gryffindora, a już na pewno nie tego, że mój Sal popełni samobójstwo!
    Mimo wszystko jestem zachwycona!
    Życzę więcej takich miniaturek! No i weny oczywiście, weny weny weny!
    Pozdrawiam
    Arystokratka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim - dziękuję za komentarz! Na potrzeby konkursy miałam określoną długość i niewiele brakowało, żebym przekroczyła limit, a i tak obawiałam się, że wyjdzie zbyt skrótowo. Dlatego niesamowicie się cieszę, że ci się spodobała! Przez takie komentarze jak ten mam ochotę tylko pisać i pisać, bo naprawdę niesamowitym uczuciem jest dowiedzieć się, że to, co tworzę, sie podoba.

      Co do części technicznej - pisałam to w dzikim, twórczym szale, dlatego nie jestem specjalnie zdziwiona, że pojawiły się takie dziwne zdania - jeszcze raz przeskanuję tekst i poprawię!

      Jeszcze raz dziękuję!
      Pozdrawiam,
      Cecily

      Usuń
  2. Witaj :)

    Nominowałam Cię do LBA. Po więcej informacji zapraszam na:
    ciemna-strona-dobra.blogspot.com/2015/11/liebster-blog-award-ii.html

    Pozdrawiam

    Addie Della Robbia

    OdpowiedzUsuń