środa, 11 listopada 2015

Rozdział XVII

W tym rozdziale zamierzałam zawrzeć dużo więcej, ale jako że i tak wyszedł długi jak na moje standardy, pomysły rozdzieliłam na trzy notki. Za to obiecuję, że pojawią się one w małych odstępach czasu, jak dobrze pójdzie, to nawet w ciągu tygodnia. To tyle z mojej strony - zapraszam do lektury!
P.S. Jak zwykle proszę o komentarze, tym razem szczególnie mocno, ponieważ pojawia się tu dużo Carmen, co do której jak zawsze mam wiele wątpliwości...

   ***   

         – Tom... Jesteś pewien? – spytał Lestrange. Głos mu nieco drżał, gdy wypowiadał te słowa. Nie byłem specjalnie zdziwiony jego reakcją.

 Znajdowaliśmy się w Pokoju Życzeń, który tym razem nie przypominał ani trochę sali, w której ćwiczyłem z Cecilią. Pomieszczenie było znacznie mniejsze, ściany budował mur z ciemnych, niemal czarnych kamieni, a jedyne źródło światła stanowiły pochodnie przymocowane na ścianach. Całość nieprzypadkowo przypominała lochy – to w nich zawsze najswobodniej się czułem, najlepiej mi się myślało. Dodatkowo do ścian przytwierdzony był  rząd szafek, w których odnalazłem część składników niezbędnych do mojego eliksiru. Większość musiałem jednak zdobywać sam w nie zawsze legalny sposób. Teraz prawie wszystko było już gotowe. Dodałem dziś ostatnie ingrediencje do wywaru i pozostało mi tyko czekać, aż ten będzie gotowy.

           Ten rytuał... Nie dość, że niósł ze sobą duże ryzyko, to w dodatku jednoznacznie można było go umieścić w kategorii czarnej magii. Gdyby ktoś się dowiedział, bylibyśmy skończeni. Czułem jednak, że się uda. Bez większych problemów. Wiedziałem, co chcę zrobić i jak, nic nie pozostawiałem przypadkowi.

 – Lestrange, Lestrange... Wątpisz we mnie? A może wycofujesz się z wyznawanej idei? Przecież to krok w kierunku lepszego, zdrowszego społeczeństwa.

 – N-nie, skąd... Tylko... Tylko czy naprawdę tego chcesz? Czy jesteś na to gotowy? – spytał z... troską? Tak, chyba właśnie to kryło się w jego głosie...

         Prychnąłem w odpowiedzi.

 – Oczywiście. Zastanawiałeś się kiedyś, czemu w zeszłym roku nie zostałem na święta w Hogwarcie, jak to robiłem co roku? Czemu często znikałem? I dlaczego zwłoki tamtej szlamy naznaczone były czarną magią? Te wszystkie wydarzenia mają związek ze sobą, Lestrange. Były tylko preludium, wstępem do czegoś ważniejszego. Do dnia mojego oczyszczenia. – Spojrzałem ze śmiertelną powagą na mojego towarzysza.

 – Mogę na ciebie liczyć?

 Dostrzegłem cień wątpliwości w oczach chłopaka, jednak zagościł tam jedynie przez chwilę tak krótką, że mógłby się zdawać złudzeniem. Pokiwał powoli głową, po czym wypowiedział słowa, które na zawsze związały go ze mną.

 – Tak. Nie zawiodę cię.

 ---***---

 Carmen pociągnęła mnie w stronę wyjścia ze szkoły, oświadczając, że „to nie miejsce na taką rozmowę”. Nie miałam wyboru. Popatrzyłam tylko tęsknie w stronę Wielkiej Sali i w myślach pożegnałam pyszny obiad, oddalając się od niego ze Ślizgonką.Wyjątkowo jednak nie zabrała mnie na błonia, zamiast tego przed wrotami wejściowymi skręciła w prawo do schodów na wieżę zegarową.

 – Dlaczego tutaj? – spytałam, wdrapując się po schodach za Carmen.

 – Błonia są zbyt oblegane, ktoś mógłby podsłuchać, a tego z pewnością bym nie chciała. – odparła.

 – Carmen... Wszyscy są teraz na obiedzie, a w dodatku zrobiło się na tyle chłodno, że nikt nie wychodzi na zewnątrz. Mnie nie oszukasz – zdenerwowałam się.

         Pociągnęłam dziewczynę za przedramię, zmuszając ją, by na mnie spojrzała. Zachwiała się, niemal spadając ze schodów, jednak w ostatniej chwili udało jej się złapać równowagę.

 – Cecily, zwariowałaś? To boli! – syknęła.

 Zignorowałam jej uwagę.

 – O co tak naprawdę chodzi? – warknęłam, świdrując ją wzrokiem. Zareagowałam może zbyt agresywnie, jednak nie chciałam, by zauważyła, że zwyczajnie się boję o nią. Jej zachowanie zdecydowanie nie było normalne.

 – Zaraz ci pokaże, jeśli łaskawie zechcesz mnie puścić. – odcięła się.

 Wciąż mierząc ją wzrokiem, rozluźniłam palce. Carmen natychmiast wyszarpnęła rękę i z prychnięciem odwróciła się ode mnie, by pokonać ostatnie stopnie.

 – Co się z tobą ostatnio stało, Cecily, co? Zrobiłaś się nerwowa, ciągle znikasz, a gdy już cię widzę, to najczęściej z Riddlem lub jemu podobnymi. Ciągle jesteś zmęczona, a gdy chcę z tobą spędzić czas, migasz się. Chcesz mi o czymś powiedzieć? – Szatynce chyba puściły nerwy. Może i miała trochę racji, ale to nie jej sprawa, co robię!

 – Myślałam, że mam ci w czymś pomóc, jednak jeśli oznacza to zagłębianie się w moje życie prywatne, to ja podziękuję – odparłam jadowicie.

 – Nie, to nie tak... – Dziewczyna zaczęła się tłumaczyć. – Ja... Po prostu mam wrażenie, że oddalamy się od siebie. Nie chciałabym tego.

 Złagodniałam trochę.

 – Ja też bym tego nie chciała. Jednak nie będę się z niczego tłumaczyć i proszę, żebyś to uszanowała. Dobrze? – Obdarzyłam Carmen lekkim uśmiechem.

 – Dobrze, postaram się nie pytać. Ale wiesz... Trochę boję się o ciebie.

 I vice versa, dodałam w myślach. Z ust jednak wypłynęły inne słowa.

 – Miło, że się dogadałyśmy. – Z całych sił starałam się nie zabrzmieć sarkastycznie. – A właściwie to po co tu przyszłyśmy?

         Ślizgonka jakby dopiero przypomniała sobie cel tej wyprawy, bo nagle wstąpiła w nią nowa energia. Szybkim krokiem podeszła do barierki na szczycie wieży, a gdy ja zajęłam miejsce u jej boku, wskazała przed siebie.

 – Widzisz ich? – spytała nieco roztrzęsionym głosem.

Początkowo nie mogłam dostrzec niczego nadzwyczajnego. Błonia wyglądały jak jesienią wyglądać powinny – pożółkła trawa, ziemia obsypana opadniętymi liśćmi rozwiewanymi przez wiatr, w oddali majaczył Zakazany Las... Po chwili jednak dostrzegłam to, o czym mówiła Carmen. Nad brzegiem olbrzymiego jeziora ujrzałam spacerującą parę. Jedną z tych osób musiał być Avery, co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości. Jednak druga postać... Podejrzewałam, kto to może być, lecz nie dałabym sobie ręki uciąć.

 – Z kim Avery się przechadza? – zapytałam.

 Dziewczyna przymknęła powieki, a gdy otworzyła oczy, pojawiły się w nich srebrzyste krople. 

 – Z... Z Meg! Tak, tą Meg! – wyszeptała łamiącym się głosem. – I to nie pierwszy raz! Najpierw myślałam, że to nic takiego, ale odkąd coraz częściej widzę ich razem...

Czyli moje przypuszczenia okazały się słuszne... Zrozumiałam też, dlaczego plan Ślizgonki staje się coraz mniej wykonalny. Tylko jak ona chciała to zmienić?

 – Skoro tak wygląda sytuacja, to co chcesz zrobić? – spytałam, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Gdy ktoś zaczyna płakać, jestem ostatnią osobą, od której można się spodziewać pocieszenia. W takich chwilach muszę sprawiać wrażenie, że jestem zimna jak mój rodzinny Petersburg... Co wiele nie mija się z prawdą.

         Dziewczyna otarła łzy, które powoli wytyczały swój szlak na jej śniadych policzkach. Na szczęście nie oczekiwała ode mnie przytulania czy ciepłych słówek, których nie umiałabym jej zaoferować. Wzięła kilka głębokich wdechów, starając się uspokoić oddech, po czym wreszcie wyznała, co jej chodziło po głowie.

 – Jeśli on mnie nie kocha... Jeśli mnie nie chce... Muszę sprawić, by zmienił zdanie.

 Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na szatynkę uważnie, nie rozumiejąc, co ma na myśli.

 – To może zabrzmieć desperacko, ale nie widzę innego wyjścia. Skoro nie chce po dobroci... Na imprezie w Noc Duchów podam mu amortencję.

 Spojrzałam na dziewczynę oczami szerokimi ze zdumienia.

 – Słucham?! Czyś ty zwariowała? – niemal krzyczałam. Co ona sobie uroiła w tej głowie, do cholery?

 – A co twoim zdaniem mam innego zrobić? – odpowiedziała podniesionym tonem Carmen.

 – No nie wiem... Może odpuścić? – warknęłam sarkastycznie. Merlinie, czy ona nie posiada za grosz rozumu? Co ona niby chce tym sposobem osiągnąć?

 – Odpuścić? – zaśmiała się ironicznie. – Nie ma mowy. Tu gra się toczy o mój honor. Znasz takie pojęcie? – odszczeknęła się.

 Zignorowałam ostatnie zdanie.

 – I co niby chcesz w ten sposób ugrać, co? Chyba zdajesz sobie sprawę, że eliksir nie będzie działał wiecznie!

 – Doskonale o tym wiem! – krzyknęła, po czym nieco spuściła z tonu. – Jednak będę poić go nim na tyle długo, aż osiągnę, co zamierzam.

 – Czyli? – w moim głosie miejsce wściekłości zajął lodowaty chłód.

 – Czyli ostentacyjnie będę się z nim całować na oczach wszystkich, później razem zaczniemy znikać w dormitorium... Meg znienawidzi go do końca świata,a każdego dnia będzie patrzeć na niego, tak szczęśliwego bez niej...
        
 Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Chęć zemsty tak mocno ją ogarnęła, że przestała się liczyć z uczuciami tego, kogo podobno kochała... A może tylko udawała? Nieistotne, tę część byłam w stanie niejako zrozumieć. Jednak tego, że z własnej woli chciała upaść tak nisko, stracić całkowicie godność, byleby tylko odegrać się na jakiejś dziewczynie, nieważne, co ta zrobiła – tego nie umiałam pojąć. Podniosłam obie ręce w górę na znak, że się poddaję.
        
– Wiesz co? To nie mój interes. Rób co uważasz, ale mnie w to nie mieszaj.

 Odwróciłam się na pięcie i zbiegłam z wieży zegarowej, przeklinając w duchu Carmen i jej skrajną nieodpowiedzialność. Naraża siebie nie tylko na upokorzenie, ale wręcz na lincz ze strony pozostałych wychowanków Domu Węża. Może i większość z nich to zadufani w sobie idioci, jednak wobec siebie nawzajem pozostają lojalni, a ona ma zamiar całkowicie złamać ten kodeks moralny! I to w imię czego? W imię jakiejś zemsty, która i tak może zakończyć się fiaskiem? Bądź co bądź, ten plan miał tyle dziur co ser szwajcarski...


 Zreflektowałam się. Czym ja się właściwie przejmuję? Niech to nieodpowiedzialne dziewuszysko robi, co jej się żywnie podoba. Nic mi do tego. A co do naszej znajomości... Chyba nie będę umiała spojrzeć na nią tak samo, jak wcześniej i trzeba będzie naprawdę wielu starań, by ona odzyskała honor w moich oczach. 

2 komentarze:

  1. Tak więc najpierw kilka zdań o technicznej części:
    Jestem bardzo szczęśliwa, że pozbyłaś się tych okropnych nawiasów.
    Dopatrzyłam się jednej literówki "skrają" , "skrajną".
    Widziałam też trochę błędów logicznych np.
    " Większość musiałem jednak zdobywać sam w mniej lub bardziej legalny sposób."
    Soł, jeśli coś jest legalne to poprostu jest legalne, nie może być bardziej legalne lub mniej :) Proponowałabym przekształcić to tak:
    "Większość musiałem jednak zdobywać sam w sposób legalny bądź nie."

    " spytał z... Troską? " wydaję mi się, ale nie jestem całkowicie pewna, że "troską" powinno być tutaj z małej litery.
    To chyba tyle jeśli chodzi o część techniczną, teraz fabuła, dla której mam tylko jedno słowo: MAŁO!
    Zdecydowanie, za krótkie rozdziały! Ciekawi mnie wątek Carmen, jak również zamiary Toma. Chciałabym zobaczyć więcej Abraxasa <3
    No i wreszcie Cecily, cóż mogę rzec, zaintrygowała mnie ta postać uwielbiam momenty kiedy Ceci i Tom są razem :3 Trzyma w napięciu, czekam na nexta. <3
    Pozdrawiam
    Arystokratka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do nawiasów - odkąd mnie uświadomiłaś, jak irytujące one są, przestało mnie nawet korcić, by ich używać. Dłuższe zdanie i bach!, wszystko się mieści, magia!
      Błędy postaram się jak najszybciej poprawić, często coś mi z pośpiechu umyka, w dodatku klawiatura uwielbia płatać figle ;)

      A co do długości - stierdziłam, że po poprzednich, naprawdę krótkich rozdziałach, nie rzucę dziesięciostronnicowej bomby, bo to będzie trochę niekonsekwentne... Ale stopniowo wydłużam je, chodziaż może na razie nie jest to bardzo widoczne. Ale pracuję nad tym!

      Cieszę się, że Carmen cię zainteresowała, mnie osobiście denerwuje i czasami mam wrażenie, że w jej usta wkładam kompletne bzdury, ale, jak widać, jakoś to działa... Co do Cecily, Abraxasa i Toma - będzie więcej ich samych jak i interakcji między nimi... I jakoś w ten sposób rozdziały się wydłużą.

      Dziękuję ci za komentarz, naprawdę motywuje i skłania do dalszej pracy.

      Pozdrawiam,
      Cecily

      Usuń