W tym rozdziale zamierzałam zawrzeć dużo więcej, ale jako że i tak wyszedł długi jak na moje standardy, pomysły rozdzieliłam na trzy notki. Za to obiecuję, że pojawią się one w małych odstępach czasu, jak dobrze pójdzie, to nawet w ciągu tygodnia. To tyle z mojej strony - zapraszam do lektury!
P.S. Jak zwykle proszę o komentarze, tym razem szczególnie mocno, ponieważ pojawia się tu dużo Carmen, co do której jak zawsze mam wiele wątpliwości...
– Tom... Jesteś
pewien? – spytał Lestrange. Głos mu nieco drżał, gdy wypowiadał te słowa. Nie
byłem specjalnie zdziwiony jego reakcją.
Znajdowaliśmy się w Pokoju Życzeń,
który tym razem nie przypominał ani trochę sali, w której ćwiczyłem z Cecilią.
Pomieszczenie było znacznie mniejsze, ściany budował mur z ciemnych, niemal czarnych
kamieni, a jedyne źródło światła stanowiły pochodnie przymocowane na ścianach.
Całość nieprzypadkowo przypominała lochy – to w nich zawsze najswobodniej się
czułem, najlepiej mi się myślało. Dodatkowo do ścian przytwierdzony był
rząd szafek, w których odnalazłem część składników niezbędnych do mojego
eliksiru. Większość musiałem jednak zdobywać sam w nie zawsze legalny sposób.
Teraz prawie wszystko było już gotowe. Dodałem dziś ostatnie ingrediencje do
wywaru i pozostało mi tyko czekać, aż ten będzie gotowy.
Ten rytuał... Nie dość, że niósł ze
sobą duże ryzyko, to w dodatku jednoznacznie można było go umieścić w kategorii
czarnej magii. Gdyby ktoś się dowiedział, bylibyśmy skończeni. Czułem jednak,
że się uda. Bez większych problemów. Wiedziałem, co chcę zrobić i jak, nic nie
pozostawiałem przypadkowi.
– Lestrange,
Lestrange... Wątpisz we mnie? A
może wycofujesz się z wyznawanej idei? Przecież to krok w kierunku lepszego,
zdrowszego społeczeństwa.
– N-nie, skąd... Tylko... Tylko czy
naprawdę tego chcesz? Czy jesteś na to gotowy? – spytał z... troską? Tak, chyba
właśnie to kryło się w jego głosie...
Prychnąłem
w odpowiedzi.
– Oczywiście. Zastanawiałeś się
kiedyś, czemu w zeszłym roku nie zostałem na święta w Hogwarcie, jak to robiłem
co roku? Czemu często znikałem? I dlaczego zwłoki tamtej szlamy naznaczone były
czarną magią? Te wszystkie wydarzenia mają związek ze sobą, Lestrange. Były
tylko preludium, wstępem do czegoś ważniejszego. Do dnia mojego oczyszczenia. –
Spojrzałem ze śmiertelną powagą na mojego towarzysza.
– Mogę
na ciebie liczyć?
Dostrzegłem cień wątpliwości w
oczach chłopaka, jednak zagościł tam jedynie przez chwilę tak krótką, że mógłby
się zdawać złudzeniem. Pokiwał powoli głową, po czym wypowiedział słowa, które
na zawsze związały go ze mną.
– Tak. Nie zawiodę cię.
Carmen pociągnęła mnie w stronę
wyjścia ze szkoły, oświadczając, że „to nie miejsce na taką rozmowę”. Nie
miałam wyboru. Popatrzyłam tylko tęsknie w stronę Wielkiej Sali i w myślach
pożegnałam pyszny obiad, oddalając się od niego ze Ślizgonką.Wyjątkowo jednak
nie zabrała mnie na błonia, zamiast tego przed wrotami wejściowymi skręciła w
prawo do schodów na wieżę zegarową.
– Dlaczego tutaj? – spytałam,
wdrapując się po schodach za Carmen.
– Błonia są zbyt oblegane, ktoś
mógłby podsłuchać, a tego z pewnością bym nie chciała. – odparła.
– Carmen... Wszyscy są teraz na
obiedzie, a w dodatku zrobiło się na tyle chłodno, że nikt nie wychodzi na
zewnątrz. Mnie nie oszukasz – zdenerwowałam się.
Pociągnęłam
dziewczynę za przedramię, zmuszając ją, by na mnie spojrzała. Zachwiała się,
niemal spadając ze schodów, jednak w ostatniej chwili udało jej się złapać
równowagę.
– Cecily, zwariowałaś? To boli! – syknęła.
Zignorowałam jej uwagę.
– O co tak naprawdę chodzi? – warknęłam,
świdrując ją wzrokiem. Zareagowałam może zbyt agresywnie, jednak nie chciałam,
by zauważyła, że zwyczajnie się boję o nią. Jej zachowanie zdecydowanie nie
było normalne.
– Zaraz ci pokaże, jeśli łaskawie
zechcesz mnie puścić. – odcięła się.
Wciąż mierząc ją wzrokiem,
rozluźniłam palce. Carmen natychmiast wyszarpnęła rękę i z prychnięciem
odwróciła się ode mnie, by pokonać ostatnie stopnie.
– Co się z tobą ostatnio stało,
Cecily, co? Zrobiłaś się nerwowa, ciągle znikasz, a gdy już cię widzę, to
najczęściej z Riddlem lub jemu podobnymi. Ciągle jesteś zmęczona, a gdy chcę z
tobą spędzić czas, migasz się. Chcesz mi o czymś powiedzieć? – Szatynce chyba
puściły nerwy. Może i miała trochę racji, ale to nie jej sprawa, co robię!
– Myślałam, że mam ci w czymś pomóc,
jednak jeśli oznacza to zagłębianie się w moje życie prywatne, to ja podziękuję
– odparłam jadowicie.
– Nie, to nie tak... – Dziewczyna
zaczęła się tłumaczyć. – Ja... Po prostu mam wrażenie, że oddalamy się od siebie.
Nie chciałabym tego.
Złagodniałam trochę.
– Ja też bym tego nie chciała.
Jednak nie będę się z niczego tłumaczyć i proszę, żebyś to uszanowała. Dobrze? –
Obdarzyłam Carmen lekkim uśmiechem.
– Dobrze, postaram się nie pytać.
Ale wiesz... Trochę boję się o ciebie.
I vice versa, dodałam w myślach. Z
ust jednak wypłynęły inne słowa.
– Miło, że się dogadałyśmy. – Z
całych sił starałam się nie zabrzmieć sarkastycznie. – A właściwie to po co tu
przyszłyśmy?
Ślizgonka
jakby dopiero przypomniała sobie cel tej wyprawy, bo nagle wstąpiła w nią nowa
energia. Szybkim krokiem podeszła do barierki na szczycie wieży, a gdy ja
zajęłam miejsce u jej boku, wskazała przed siebie.
– Widzisz ich? – spytała nieco
roztrzęsionym głosem.
Początkowo nie mogłam dostrzec niczego
nadzwyczajnego. Błonia wyglądały jak jesienią wyglądać powinny – pożółkła
trawa, ziemia obsypana opadniętymi liśćmi rozwiewanymi przez wiatr, w oddali
majaczył Zakazany Las... Po chwili jednak dostrzegłam to, o czym mówiła Carmen.
Nad brzegiem olbrzymiego jeziora ujrzałam spacerującą parę. Jedną z tych osób
musiał być Avery, co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości. Jednak druga
postać... Podejrzewałam, kto to może być, lecz nie dałabym sobie ręki uciąć.
– Z kim Avery się przechadza? – zapytałam.
Dziewczyna przymknęła powieki, a gdy
otworzyła oczy, pojawiły się w nich srebrzyste krople.
– Z... Z Meg! Tak, tą Meg! – wyszeptała
łamiącym się głosem. – I to nie pierwszy raz! Najpierw myślałam, że to nic
takiego, ale odkąd coraz częściej widzę ich razem...
Czyli moje przypuszczenia okazały się
słuszne... Zrozumiałam też, dlaczego plan Ślizgonki staje się coraz mniej
wykonalny. Tylko jak ona chciała to zmienić?
– Skoro tak wygląda sytuacja, to co
chcesz zrobić? – spytałam, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Gdy ktoś zaczyna
płakać, jestem ostatnią osobą, od której można się spodziewać pocieszenia. W
takich chwilach muszę sprawiać wrażenie, że jestem zimna jak mój rodzinny
Petersburg... Co wiele nie mija się z prawdą.
Dziewczyna
otarła łzy, które powoli wytyczały swój szlak na jej śniadych policzkach. Na
szczęście nie oczekiwała ode mnie przytulania czy ciepłych słówek, których nie
umiałabym jej zaoferować. Wzięła kilka głębokich wdechów, starając się uspokoić
oddech, po czym wreszcie wyznała, co jej chodziło po głowie.
– Jeśli on mnie nie kocha... Jeśli
mnie nie chce... Muszę sprawić, by zmienił zdanie.
Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na
szatynkę uważnie, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
– To może zabrzmieć desperacko, ale
nie widzę innego wyjścia. Skoro nie chce po dobroci... Na imprezie w Noc Duchów
podam mu amortencję.
Spojrzałam na dziewczynę oczami szerokimi
ze zdumienia.
– Słucham?! Czyś ty zwariowała? – niemal
krzyczałam. Co ona sobie uroiła w tej głowie, do cholery?
– A co twoim zdaniem mam innego
zrobić? – odpowiedziała podniesionym tonem Carmen.
– No nie wiem... Może odpuścić? – warknęłam
sarkastycznie. Merlinie, czy ona nie posiada za grosz rozumu? Co ona niby chce
tym sposobem osiągnąć?
– Odpuścić? – zaśmiała się
ironicznie. – Nie ma mowy. Tu gra się toczy o mój honor. Znasz takie pojęcie? –
odszczeknęła się.
Zignorowałam ostatnie zdanie.
– I co niby chcesz w ten sposób
ugrać, co? Chyba zdajesz sobie sprawę, że eliksir nie będzie działał wiecznie!
– Doskonale o tym wiem! – krzyknęła,
po czym nieco spuściła z tonu. – Jednak będę poić go nim na tyle długo, aż
osiągnę, co zamierzam.
– Czyli? – w moim głosie miejsce
wściekłości zajął lodowaty chłód.
– Czyli ostentacyjnie będę się z nim
całować na oczach wszystkich, później razem zaczniemy znikać w dormitorium...
Meg znienawidzi go do końca świata,a każdego dnia będzie patrzeć na niego, tak
szczęśliwego bez niej...
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
Chęć zemsty tak mocno ją ogarnęła, że przestała się liczyć z uczuciami tego,
kogo podobno kochała... A może tylko udawała? Nieistotne, tę część byłam w
stanie niejako zrozumieć. Jednak tego, że z własnej woli chciała upaść tak
nisko, stracić całkowicie godność, byleby tylko odegrać się na jakiejś
dziewczynie, nieważne, co ta zrobiła – tego nie umiałam pojąć. Podniosłam obie
ręce w górę na znak, że się poddaję.
– Wiesz co? To nie mój interes. Rób co
uważasz, ale mnie w to nie mieszaj.
Odwróciłam się na pięcie i zbiegłam
z wieży zegarowej, przeklinając w duchu Carmen i jej skrajną
nieodpowiedzialność. Naraża siebie nie tylko na upokorzenie, ale wręcz na lincz
ze strony pozostałych wychowanków Domu Węża. Może i większość z nich to
zadufani w sobie idioci, jednak wobec siebie nawzajem pozostają lojalni, a ona
ma zamiar całkowicie złamać ten kodeks moralny! I to w imię czego? W imię
jakiejś zemsty, która i tak może zakończyć się fiaskiem? Bądź co bądź, ten plan
miał tyle dziur co ser szwajcarski...
Zreflektowałam się. Czym ja się
właściwie przejmuję? Niech to nieodpowiedzialne dziewuszysko robi, co jej się
żywnie podoba. Nic mi do tego. A co do naszej znajomości... Chyba nie będę
umiała spojrzeć na nią tak samo, jak wcześniej i trzeba będzie naprawdę wielu
starań, by ona odzyskała honor w moich oczach.
Tak więc najpierw kilka zdań o technicznej części:
OdpowiedzUsuńJestem bardzo szczęśliwa, że pozbyłaś się tych okropnych nawiasów.
Dopatrzyłam się jednej literówki "skrają" , "skrajną".
Widziałam też trochę błędów logicznych np.
" Większość musiałem jednak zdobywać sam w mniej lub bardziej legalny sposób."
Soł, jeśli coś jest legalne to poprostu jest legalne, nie może być bardziej legalne lub mniej :) Proponowałabym przekształcić to tak:
"Większość musiałem jednak zdobywać sam w sposób legalny bądź nie."
" spytał z... Troską? " wydaję mi się, ale nie jestem całkowicie pewna, że "troską" powinno być tutaj z małej litery.
To chyba tyle jeśli chodzi o część techniczną, teraz fabuła, dla której mam tylko jedno słowo: MAŁO!
Zdecydowanie, za krótkie rozdziały! Ciekawi mnie wątek Carmen, jak również zamiary Toma. Chciałabym zobaczyć więcej Abraxasa <3
No i wreszcie Cecily, cóż mogę rzec, zaintrygowała mnie ta postać uwielbiam momenty kiedy Ceci i Tom są razem :3 Trzyma w napięciu, czekam na nexta. <3
Pozdrawiam
Arystokratka.
Co do nawiasów - odkąd mnie uświadomiłaś, jak irytujące one są, przestało mnie nawet korcić, by ich używać. Dłuższe zdanie i bach!, wszystko się mieści, magia!
UsuńBłędy postaram się jak najszybciej poprawić, często coś mi z pośpiechu umyka, w dodatku klawiatura uwielbia płatać figle ;)
A co do długości - stierdziłam, że po poprzednich, naprawdę krótkich rozdziałach, nie rzucę dziesięciostronnicowej bomby, bo to będzie trochę niekonsekwentne... Ale stopniowo wydłużam je, chodziaż może na razie nie jest to bardzo widoczne. Ale pracuję nad tym!
Cieszę się, że Carmen cię zainteresowała, mnie osobiście denerwuje i czasami mam wrażenie, że w jej usta wkładam kompletne bzdury, ale, jak widać, jakoś to działa... Co do Cecily, Abraxasa i Toma - będzie więcej ich samych jak i interakcji między nimi... I jakoś w ten sposób rozdziały się wydłużą.
Dziękuję ci za komentarz, naprawdę motywuje i skłania do dalszej pracy.
Pozdrawiam,
Cecily