Rozdział miał się pojawić wcześniej, bo planowałam z następnym zdążyć na Halloween, ale wyszło jak wyszło. Trudno. Postaram się napisać go w miarę możliwości jak najszybciej, ale, jak się okazuje, szkoła jest okropnym złodziejem czasu. Nie przedłużając - zapraszam do lektury!
– 'Brax, daj spokój, nie byli aż tak
tragiczni! – powiedziałam pobłażliwie, przypominając sobie poczynania jednej z
par pojedynkowych.
– Może technicznie dawali sobie
radę, za to ich miny! Czasami miałem wrażenie, że bardziej skupiają się na
mimice twarzy niż na walce, nic więc dziwnego, że zostali wręcz zmieceni! – odparł
Abraxas, nie mogąc powstrzymać uśmiechu rozbawienia.
Mimo zakończenia lekcji Obrony wraz
z Malfoyem wciąż rozmawialiśmy na temat zajęć, dzieląc się spostrzeżeniami
dotyczącymi przebiegu co ciekawszych starć. W czasie ich trwania nie mieliśmy
ku temu okazji, bo zgodnie z umową wymieniałam z Riddlem czysto techniczne
uwagi na temat stylu czy taktyk (lub ich braku) u poszczególnych walczących.
Musiałam nieustannie być skupiona, nawet chwila rozproszenia nie umykała uwadze
Toma, który nie omieszkał wytkąć, co przegapiłam.
Abraxas natomiast postawił sobie
chyba za punkt honoru rozpraszanie mnie. Nawet gdy nic nie mówił, nie dawał o
sobie zapomnieć na dłużej, co z jednej strony było irytujące, a z drugiej nawet
zabawne. Wciąż posyłał w moją stronę uśmiechy, „przypadkiem” muskał mnie ramieniem
czy chociażby potrząsał swoją platynowoblond czupryną. Musiałam walczyć ze
sobą, żeby powstrzymać się od dotknięcia jego włosów i sprawdzenia, czy są tak
miękkie i gładkie, na jakie wyglądają. I w dodatku ten unikalny kolor...
Merlinie, daj mi siłę!
Na szczęście Riddle skutecznie
odrywał mnie od takich myśli i w duchu dziękowałam mu za to. Niby to prowadził
monolog, ale uwielbiał zadawać mi pytania w najmniej oczekiwanych momentach i
to takie, które wymagały myślenia i trzeźwej oceny sytuacji. Coraz bardziej
dochodziłam do wniosku, że Tom mógłby być naprawdę dobrym nauczycielem – może
to droga dla niego? Umiał w stanowczy, lecz nie natrętny czy agresywny sposób
przekazać wiedzę na przykładzie toczących się pojedynków. Widać było, że zależy
mu, żebym wyciągnęła jak najwięcej wniosków. Głównie jakich błędów nie
popełniać, ale jak to mówią – zły przykład, też przykład.
– Ich podstawowy błąd? – spytał Tom,
gdy kolejny pojedynek dobiegł końca.
–
Mało ataku i wyłącznie magiczna obrona? – rzuciłam pierwszą myśl, która mi się
nasunęła.
–
Blisko. Zbytnia ufność w zaklęcie tarczy. Jak pewnie wiesz najpotężniejsze
uroki, w tym Zaklęcia Niewybaczalne, z łatwością ją pokonają. Lepszy sposób na
obronę?
– Unik?
– Zgadza się. Wyjątki od tej reguły?
– Um...
– No, Zabini, myśl. W naszym starciu
z Fronnerem i Leightonem to wyszło.
–
Zmasowany atak. – domyśliłam się.
–
Bingo. A jak wtedy najlepiej się obronić?
– Nie bronić się, tylko szybko atakować?
– To pytanie czy odpowiedź?
– Odpowiedź.
– Jedyna słuszna. Zapamiętaj – najlepszą
obroną jest atak. Zawsze.
Obawiałam
się, że podczas tych zajęć umrę z nudów, a tu proszę – było ciekawie i
inteligentnie zarazem. Miałam wrażenie, że – z całym szacunkiem – kilkadziesiąt
minut z Riddlem dało mi więcej niż dotychczasowe lekcje z profesor
Merrythought. Może dlatego, że w Durmstrangu nasz odpowiednik tych zajęć,
Szkoła Pojedynków, był na naprawdę wysokim poziomie, w przeciwieństwie do
tutejszej Obrony przed Czarną Magią, a może dlatego, że Tom uczył, omawiając
szerszy zakres w bardziej przystępny i obrazowy sposób niż nauczycielka – trudno
mi powiedzieć. W każdym razie nie traciłam czasu, mimo że Abraxas wiercący się
po mojej lewej za wszelką cenę starał się to zmienić.
W sumie całkiem polubiłam Malfoya.
Był na swój, ślizgoński sposób całkiem uroczy... A przez „ślizgoński” mam na
myśli nieco irytujący, zadufany w sobie i egocentryczny, co jednak nauczyłam
się niejako akceptować. Więcej – przyzwyczaiłam się do tego, mimo że z
Abraxasem nie spędzałam zbyt wiele czasu. Nie ma co się oszukiwać – jestem
osobą łatwo nawiązującą kontakt, ale posiadającą olbrzymie trudności w
intensywnym utrzymywaniu go. Dobrze, że chłopak specjalnie nie naciskał na mnie
– wtedy prawdopodobnie całkowicie wycofałabym się z jakielkolwiek relacji z
nim. Ot, takie dziwactwo mojej osobowości.
– Wybierasz się na imprezę
Halloweenową? – w pewnym momencie zapytał Malfoy.
– Imprezę? – spytałam zaskoczona. – Szczerze
mówiąc, nie słyszałam nic o niej... – Aż dziwne, że Carmen o niczym nie
wspomniała do tej pory! A może coś mówiła, tylko ja to zignorowałam, co czasem
mi się zdarzało, gdy dziewczyna prowadziła szczególnie nudny monolog?
– Odbywa się co roku w naszym Pokoju
Wspólnym w Noc Duchów, czyli w tą sobotę. Ogólnie rzecz biorąc – dobra zabawa,
dużo tańca... I nieźle zaopatrzony barek, o którym oczywiście dyrekcja nie musi
wiedzieć. – Puścił do mnie oczko.
– Kusząca propozycja... Zastanowię
się nad nią. – odparłam, nie chcąc nic obiecywać. – Ale ostrzegam – zabawy tego
typu to raczej nie moja bajka.
Twarz Abraxasa rozjaśnił szeroki
uśmiech, a na jego bladą twarz wstąpił cień rumieńca, który dodał mu
niezwykłego blasku. – W takim razie będę musiał cię nauczyć, jak się bawić.
Wraz z dzwonkiem obwieszczającym
zakończenie lekcji Obrony lekko skinąłem głową ku Cecilii, dziękując jej za
uwagę, po czym dałem znak Lestrange'owi, by poszedł ze mną. Owszem, mógłbym
wziąć dziewczynę ze sobą i dalej ją wdrażać w Wewnętrzny Krąg, co zresztą było moim
obecnym planem, jednak uznałem, że Malfoy wykona to zadanie doskonale, nawet
nieświadomie. Widziałem, jak wiercił się przez całe zajęcia (i w duchu
gratulowałem Zabini takiego poziomu skupienia na pojedynkach, jaki wykazywała),
zdążyłem też zauważyć, że od pierwszego dnia roku szkolnego ta dwójka całkiem
się polubiła, mimo że nie poświęcali sobie zbyt wiele czasu. Teraz nadarzyła
się ku temu okazja, na co, może odrobinę niechętnie, ale przystałem. Byłem
świadomy, że bliższa relacja Cecilii z Abraxasem oznacza jej zbliżenie się do
Kręgu i do mnie, a tym samym oddalenie chociażby od tej Runcorn, z którą tak
uwielbiała spędzać czas, a co nie przynosiło ani jej, ani mi żadnych korzyści.
Jak ona się nazywała... Carmen? Chyba tak... Imiona nie mają zbyt wielkiego
znaczenia. Tu, w Slytherinie, tak naprawdę liczy się nazwisko. I oczywiście
status krwi. Udało mi się obejść te dwa wyznaczniki pozycji tylko i wyłącznie
dzięki geniuszowi. Odkąd się tu pojawiłem, byłem najlepszy. Wybitny. Zawsze
uprzejmy, szarmancki... Doskonały. Wisienką na torcie był ten półolbrzym Hagrid
i jego akromantula, których tak łatwo było obciążyć winą za zeszłoroczną
tragedię. Od tamtej pory nikt nie zadawał pytań.
– Cecily! Zaczekaj! – usłyszałam zza
pleców głos Carmen. Machinalnie odwróciłam się w jej stronę, przerywając w pół
zdania rozmowę z Abraxasem.
Schodziliśmy
właśnie po Numerologii na obiad do Wielkiej Sali, gdy dziewczyna podbiegła do
nas, dysząc nieco.
– Nie miałam okazji z tobą zamienić
choć słowa od Obrony! – powiedziała z wyrzutem, gdy już odrobinę uspokoiła
oddech.
Czego
ode mnie oczekiwała? Przeprosin? Wytłumaczenia? Na szczęście nie dała mi czasu
na sarkastyczną odpowiedź, która wręcz cisnęła mi się na usta, bo już mówiła
dalej.
–
Możemy porozmawiać? – spytała, patrząc wymownie na mojego towarzysza.
Skinęłam głową, co chłopak
natychmiast zrozumiał. Skrzywił się nieznacznie, lecz rzucił tylko „zobaczymy
się później” i niemal bezszelestnie ulotnił się.
Carmen, odczekawszy, aż blondyn
znajdzie się w wystarczająco dużej odległości, rozluźniła się.
– Od kiedy spędzasz z Malfoyem tyle
czasu? Właściwie od rana ciągle cię z nim widzę! – powiedziała, udając
oburzenie, jednak po chwili się zreflektowała. – Ale nie o tym chciałam mówić.
– Coś się stało? – spytałam.
– Avery. – wyrzuciła z siebie. – Obawiam
się, że mój plan wobec niego może nie wypalić. Dlatego potrzebuję twojej
pomocy.
Więc tak, większość napisałam już w poprzednich komentarzach, jednak posumujmy.
OdpowiedzUsuńWygląd bloga jest estetyczny dobrze zaplanowany i bardzo mi się podoba, niczego mu nie brakuję.
Fabuła - świetna! Wciąga na maksa, chociaż na początku cięzko mi się czytało przez te nieszczęsne nawiasy, ale teraz nie mam się do czego przyczepić. Tempo nie jest ani za wolne, ani za szybkie, po prostu idealne. Doskonale tonujesz napięcie i dodawanie kolejnych tajemnic.
Technicznie nie mam się do czego przyczepiać, co było to napisałam, ale nikt nie jest doskonały. Co do interpunkcji nie mogę nic zarzucić, z reszta sama mam z nią lekkie problemy, jednak nie aż tak (mam nadzieję).
Jedyne do czego mogę się przyczepić to długość rozdziałów, strasznie krótkie. Gdyby to były miniaturki długość byłaby ok, jednak no gdyby były choć o połowę dłuższe już byłoby znacznie lepiej.
Nie pozostaje mi więc nic innego jak życzyć ci dużo weny. :)
Czekam na kolejne rozdziały i zapraszam do mnie, może skusisz się też ocenić starsze miniaturki?
Pozdrawiam
Arystokratka
Dziękuję ci za ten komentarz, jak i wszystkie poprzednie! Do tej pory jesteś chyba pierwszą osobą, która wytknęła mi tyle błędów czy niedociągnięć - i chwała ci za to! Zdecydowanie potrzebowałam tego.
UsuńCo do długości rozdziałów - pracuję nad tym, jednak czeka mnie jeszcze daleka droga... Jakoś za bardzo polubiłam tę irytująco krótką formę :P
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam,
Cecily
Hej trafilam na Twojego bloga wczoraj, niesamowite opowiadanie masz wielki talent do pisania :) Twoje opowiadanie niesamowicie wciaga, nie moge doczekac sie kolejnego rozdzialu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za te słowa! Nowy rozdział już się pisze ;-)
UsuńPozdrawiam,
Cecily
Przepraszam! Przepraszam, że tak późno komentuję, ale rzuciłam się w wir studiów i mimo że mam tylko przez 4 dni zajęcia przychodzę padnięta do mieszkania i jeszcze odrabiam prace domowe (tak, na studiach odrabia się prace domowe, a przynajmniej tak jest na KULu). Nie mam zbytnio czasu, żeby czytać blogi, ale powoli nadrabiam zaległości.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba, chociaż jestem trochę nienasycona. Za mało Tomcia jak dla mnie. Będzie go więcej w przyszłym rozdziale? A może jakiś romansik Toma?
A tak w ogóle, to Cecily nie powinna jednak powoli startować do Toma?
Czekam na tą imprezę w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Jestem bardzo ciekawa, czy pojawi się na niej Tom :)
Życzę weny! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Lauren
Cieszę się, że udało ci się znaleźć czas na przeczytanie tego rozdziału! Już zaczęłam się o ciebie niepokoić, bo zazwyczaj jesteś jedną z pierwszych osób czytających, a tu proszę, to tylko (i aż) studia!
UsuńTom, Tom, Tom... To trudny człowiek. I niezwykle tajemniczy. Ale mogę obiecać, że w następnym rozdziale będzie go więcej... I że wreszcie, przynajmniej przez chwilę, będzie bardzo Voldemortowaty... A przynajmniej bardziej niż zwykle. Ale już nic więcej nie powiem!
Dziękuję za komentarz i powodzenia na studiach!
Pozdrawiam,
Cecily
Twój blog bierze udział w konkursie na grupie https://www.facebook.com/groups/1651946218370650/?fref=ts Zapraszam do głosowania!
OdpowiedzUsuńDziękuję za nominację!
UsuńPozdrawiam,
Cecily