sobota, 31 października 2015

Rozdział XVI

Rozdział miał się pojawić wcześniej, bo planowałam z następnym zdążyć na Halloween, ale wyszło jak wyszło. Trudno. Postaram się napisać go w miarę możliwości jak najszybciej, ale, jak się okazuje, szkoła jest okropnym złodziejem czasu. Nie przedłużając - zapraszam do lektury!

   ***   

 – 'Brax, daj spokój, nie byli aż tak tragiczni! – powiedziałam pobłażliwie, przypominając sobie poczynania jednej z par pojedynkowych.
 – Może technicznie dawali sobie radę, za to ich miny! Czasami miałem wrażenie, że bardziej skupiają się na mimice twarzy niż na walce, nic więc dziwnego, że zostali wręcz zmieceni! – odparł Abraxas, nie mogąc powstrzymać uśmiechu rozbawienia.

 Mimo zakończenia lekcji Obrony wraz z Malfoyem wciąż rozmawialiśmy na temat zajęć, dzieląc się spostrzeżeniami dotyczącymi przebiegu co ciekawszych starć. W czasie ich trwania nie mieliśmy ku temu okazji, bo zgodnie z umową wymieniałam z Riddlem czysto techniczne uwagi na temat stylu czy taktyk (lub ich braku) u poszczególnych walczących. Musiałam nieustannie być skupiona, nawet chwila rozproszenia nie umykała uwadze Toma, który nie omieszkał wytkąć, co przegapiłam.

 Abraxas natomiast postawił sobie chyba za punkt honoru rozpraszanie mnie. Nawet gdy nic nie mówił, nie dawał o sobie zapomnieć na dłużej, co z jednej strony było irytujące, a z drugiej nawet zabawne. Wciąż posyłał w moją stronę uśmiechy, „przypadkiem” muskał mnie ramieniem czy chociażby potrząsał swoją platynowoblond czupryną. Musiałam walczyć ze sobą, żeby powstrzymać się od dotknięcia jego włosów i sprawdzenia, czy są tak miękkie i gładkie, na jakie wyglądają. I w dodatku ten unikalny kolor... Merlinie, daj mi siłę!

 Na szczęście Riddle skutecznie odrywał mnie od takich myśli i w duchu dziękowałam mu za to. Niby to prowadził monolog, ale uwielbiał zadawać mi pytania w najmniej oczekiwanych momentach i to takie, które wymagały myślenia i trzeźwej oceny sytuacji. Coraz bardziej dochodziłam do wniosku, że Tom mógłby być naprawdę dobrym nauczycielem – może to droga dla niego? Umiał w stanowczy, lecz nie natrętny czy agresywny sposób przekazać wiedzę na przykładzie toczących się pojedynków. Widać było, że zależy mu, żebym wyciągnęła jak najwięcej wniosków. Głównie jakich błędów nie popełniać, ale jak to mówią – zły przykład, też przykład.

 – Ich podstawowy błąd? – spytał Tom, gdy kolejny pojedynek dobiegł końca.
         – Mało ataku i wyłącznie magiczna obrona? – rzuciłam pierwszą myśl, która mi się nasunęła.
         – Blisko. Zbytnia ufność w zaklęcie tarczy. Jak pewnie wiesz najpotężniejsze uroki, w tym Zaklęcia Niewybaczalne, z łatwością ją pokonają. Lepszy sposób na obronę?
 – Unik?
 – Zgadza się. Wyjątki od tej reguły?
 – Um...
 – No, Zabini, myśl. W naszym starciu z Fronnerem i Leightonem to wyszło.
         – Zmasowany atak. – domyśliłam się.
         – Bingo. A jak wtedy najlepiej się obronić?
 – Nie bronić się, tylko szybko atakować?
 – To pytanie czy odpowiedź?
 – Odpowiedź.
 – Jedyna słuszna. Zapamiętaj – najlepszą obroną jest atak. Zawsze.

         Obawiałam się, że podczas tych zajęć umrę z nudów, a tu proszę – było ciekawie i inteligentnie zarazem. Miałam wrażenie, że – z całym szacunkiem – kilkadziesiąt minut z Riddlem dało mi więcej niż dotychczasowe lekcje z profesor Merrythought. Może dlatego, że w Durmstrangu nasz odpowiednik tych zajęć, Szkoła Pojedynków, był na naprawdę wysokim poziomie, w przeciwieństwie do tutejszej Obrony przed Czarną Magią, a może dlatego, że Tom uczył, omawiając szerszy zakres w bardziej przystępny i obrazowy sposób niż nauczycielka – trudno mi powiedzieć. W każdym razie nie traciłam czasu, mimo że Abraxas wiercący się po mojej lewej za wszelką cenę starał się to zmienić.

 W sumie całkiem polubiłam Malfoya. Był na swój, ślizgoński sposób całkiem uroczy... A przez „ślizgoński” mam na myśli nieco irytujący, zadufany w sobie i egocentryczny, co jednak nauczyłam się niejako akceptować. Więcej – przyzwyczaiłam się do tego, mimo że z Abraxasem nie spędzałam zbyt wiele czasu. Nie ma co się oszukiwać – jestem osobą łatwo nawiązującą kontakt, ale posiadającą olbrzymie trudności w intensywnym utrzymywaniu go. Dobrze, że chłopak specjalnie nie naciskał na mnie – wtedy prawdopodobnie całkowicie wycofałabym się z jakielkolwiek relacji z nim. Ot, takie dziwactwo mojej osobowości.

 – Wybierasz się na imprezę Halloweenową? – w pewnym momencie zapytał Malfoy.
 – Imprezę? – spytałam zaskoczona. – Szczerze mówiąc, nie słyszałam nic o niej... – Aż dziwne, że Carmen o niczym nie wspomniała do tej pory! A może coś mówiła, tylko ja to zignorowałam, co czasem mi się zdarzało, gdy dziewczyna prowadziła szczególnie nudny monolog?
 – Odbywa się co roku w naszym Pokoju Wspólnym w Noc Duchów, czyli w tą sobotę. Ogólnie rzecz biorąc – dobra zabawa, dużo tańca... I nieźle zaopatrzony barek, o którym oczywiście dyrekcja nie musi wiedzieć. – Puścił do mnie oczko.
 – Kusząca propozycja... Zastanowię się nad nią. – odparłam, nie chcąc nic obiecywać. – Ale ostrzegam – zabawy tego typu to raczej nie moja bajka.

 Twarz Abraxasa rozjaśnił szeroki uśmiech, a na jego bladą twarz wstąpił cień rumieńca, który dodał mu niezwykłego blasku. – W takim razie będę musiał cię nauczyć, jak się bawić.

   ***   

 Wraz z dzwonkiem obwieszczającym zakończenie lekcji Obrony lekko skinąłem głową ku Cecilii, dziękując jej za uwagę, po czym dałem znak Lestrange'owi, by poszedł ze mną. Owszem, mógłbym wziąć dziewczynę ze sobą i dalej ją wdrażać w Wewnętrzny Krąg, co zresztą było moim obecnym planem, jednak uznałem, że Malfoy wykona to zadanie doskonale, nawet nieświadomie. Widziałem, jak wiercił się przez całe zajęcia (i w duchu gratulowałem Zabini takiego poziomu skupienia na pojedynkach, jaki wykazywała), zdążyłem też zauważyć, że od pierwszego dnia roku szkolnego ta dwójka całkiem się polubiła, mimo że nie poświęcali sobie zbyt wiele czasu. Teraz nadarzyła się ku temu okazja, na co, może odrobinę niechętnie, ale przystałem. Byłem świadomy, że bliższa relacja Cecilii z Abraxasem oznacza jej zbliżenie się do Kręgu i do mnie, a tym samym oddalenie chociażby od tej Runcorn, z którą tak uwielbiała spędzać czas, a co nie przynosiło ani jej, ani mi żadnych korzyści. Jak ona się nazywała... Carmen? Chyba tak... Imiona nie mają zbyt wielkiego znaczenia. Tu, w Slytherinie, tak naprawdę liczy się nazwisko. I oczywiście status krwi. Udało mi się obejść te dwa wyznaczniki pozycji tylko i wyłącznie dzięki geniuszowi. Odkąd się tu pojawiłem, byłem najlepszy. Wybitny. Zawsze uprzejmy, szarmancki... Doskonały. Wisienką na torcie był ten półolbrzym Hagrid i jego akromantula, których tak łatwo było obciążyć winą za zeszłoroczną tragedię. Od tamtej pory nikt nie zadawał pytań.

    ***   

 – Cecily! Zaczekaj! – usłyszałam zza pleców głos Carmen. Machinalnie odwróciłam się w jej stronę, przerywając w pół zdania rozmowę z Abraxasem.

         Schodziliśmy właśnie po Numerologii na obiad do Wielkiej Sali, gdy dziewczyna podbiegła do nas, dysząc nieco.

 – Nie miałam okazji z tobą zamienić choć słowa od Obrony! – powiedziała z wyrzutem, gdy już odrobinę uspokoiła oddech.

         Czego ode mnie oczekiwała? Przeprosin? Wytłumaczenia? Na szczęście nie dała mi czasu na sarkastyczną odpowiedź, która wręcz cisnęła mi się na usta, bo już mówiła dalej.

         – Możemy porozmawiać? – spytała, patrząc wymownie na mojego towarzysza.

 Skinęłam głową, co chłopak natychmiast zrozumiał. Skrzywił się nieznacznie, lecz rzucił tylko „zobaczymy się później” i niemal bezszelestnie ulotnił się.

 Carmen, odczekawszy, aż blondyn znajdzie się w wystarczająco dużej odległości, rozluźniła się.

 – Od kiedy spędzasz z Malfoyem tyle czasu? Właściwie od rana ciągle cię z nim widzę! – powiedziała, udając oburzenie, jednak po chwili się zreflektowała. – Ale nie o tym chciałam mówić.

 – Coś się stało? – spytałam.


 – Avery. – wyrzuciła z siebie. – Obawiam się, że mój plan wobec niego może nie wypalić. Dlatego potrzebuję twojej pomocy.

8 komentarzy:

  1. Więc tak, większość napisałam już w poprzednich komentarzach, jednak posumujmy.
    Wygląd bloga jest estetyczny dobrze zaplanowany i bardzo mi się podoba, niczego mu nie brakuję.
    Fabuła - świetna! Wciąga na maksa, chociaż na początku cięzko mi się czytało przez te nieszczęsne nawiasy, ale teraz nie mam się do czego przyczepić. Tempo nie jest ani za wolne, ani za szybkie, po prostu idealne. Doskonale tonujesz napięcie i dodawanie kolejnych tajemnic.
    Technicznie nie mam się do czego przyczepiać, co było to napisałam, ale nikt nie jest doskonały. Co do interpunkcji nie mogę nic zarzucić, z reszta sama mam z nią lekkie problemy, jednak nie aż tak (mam nadzieję).
    Jedyne do czego mogę się przyczepić to długość rozdziałów, strasznie krótkie. Gdyby to były miniaturki długość byłaby ok, jednak no gdyby były choć o połowę dłuższe już byłoby znacznie lepiej.
    Nie pozostaje mi więc nic innego jak życzyć ci dużo weny. :)
    Czekam na kolejne rozdziały i zapraszam do mnie, może skusisz się też ocenić starsze miniaturki?
    Pozdrawiam
    Arystokratka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci za ten komentarz, jak i wszystkie poprzednie! Do tej pory jesteś chyba pierwszą osobą, która wytknęła mi tyle błędów czy niedociągnięć - i chwała ci za to! Zdecydowanie potrzebowałam tego.
      Co do długości rozdziałów - pracuję nad tym, jednak czeka mnie jeszcze daleka droga... Jakoś za bardzo polubiłam tę irytująco krótką formę :P
      Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam,
      Cecily

      Usuń
  2. Hej trafilam na Twojego bloga wczoraj, niesamowite opowiadanie masz wielki talent do pisania :) Twoje opowiadanie niesamowicie wciaga, nie moge doczekac sie kolejnego rozdzialu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te słowa! Nowy rozdział już się pisze ;-)

      Pozdrawiam,
      Cecily

      Usuń
  3. Przepraszam! Przepraszam, że tak późno komentuję, ale rzuciłam się w wir studiów i mimo że mam tylko przez 4 dni zajęcia przychodzę padnięta do mieszkania i jeszcze odrabiam prace domowe (tak, na studiach odrabia się prace domowe, a przynajmniej tak jest na KULu). Nie mam zbytnio czasu, żeby czytać blogi, ale powoli nadrabiam zaległości.
    Rozdział bardzo mi się podoba, chociaż jestem trochę nienasycona. Za mało Tomcia jak dla mnie. Będzie go więcej w przyszłym rozdziale? A może jakiś romansik Toma?
    A tak w ogóle, to Cecily nie powinna jednak powoli startować do Toma?
    Czekam na tą imprezę w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Jestem bardzo ciekawa, czy pojawi się na niej Tom :)
    Życzę weny! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam
    Lauren

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało ci się znaleźć czas na przeczytanie tego rozdziału! Już zaczęłam się o ciebie niepokoić, bo zazwyczaj jesteś jedną z pierwszych osób czytających, a tu proszę, to tylko (i aż) studia!
      Tom, Tom, Tom... To trudny człowiek. I niezwykle tajemniczy. Ale mogę obiecać, że w następnym rozdziale będzie go więcej... I że wreszcie, przynajmniej przez chwilę, będzie bardzo Voldemortowaty... A przynajmniej bardziej niż zwykle. Ale już nic więcej nie powiem!

      Dziękuję za komentarz i powodzenia na studiach!

      Pozdrawiam,
      Cecily

      Usuń
  4. Twój blog bierze udział w konkursie na grupie https://www.facebook.com/groups/1651946218370650/?fref=ts Zapraszam do głosowania!

    OdpowiedzUsuń