To póki co mój najdłuższy
rozdział i muszę przyznać, że jestem z niego zadowolona. Pisałam go
długo przez fakt, że Tom nie chciał współpracować - a raczej ja z nim
nie mogłam dojść do porozumienia. Aż wreszcie mnie oświeciło. Pewnego
wieczoru, myśląc nad sceną, dotarło do mnie, jak i, co ważniejsze,
dlaczego powinien postąpić tak, a nie inaczej. Bez wątpienia Riddle jest
trudny, ale ja nie poddaję się łatwo... Argh, rozgadałam się,
przepraszam, już kończę!
***
***
Zapraszam do lektury! (i oczywiście do komentowania!)
Nienawidzę tych słów, ale... Tom
miał rację. Od razu po sygnale startu Krukoni wystrzelili ku nam nieszczególnie
wyszukane zaklęcia, z którymi stosunkowo łatwo poradziła sobie moja obrona, a w
tym czasie Riddle odpowiadał ogniem. Jeden z nich nieudolnie usiłował
zastosować tarczę, jednak klątwa mojego partnera z łatwością przebiła się przez
niezbyt skuteczą ochronę – pokonany. Drugi, ciut mądrzejszy, zrobił unik, lecz
i to na niewiele się zdało – porzuciłam defensywę i równocześnie z Tomem
wystrzeliłam urok ku naszemu przeciwnikowi. Unknąwszy jednego pocisku, chłopak
wpadł dokładnie na linię strzału drugiego. Różdżka wyleciała ze świstem z jego
dłoni i upadła gdzieś w tłumie widzów.
Nasi
obserwatorzy zaczęli klaskać i pokrzykiwać z uznaniem, tak, że powstał hałas
godny przeciętnego meczu quidditcha. Wymieniliśmy z Tomem spojrzenia pełne
satysfakcji, a na naszych twarzach wykwitły półuśmiechy – nieme wyrazy
aprobaty. W pierwszej, niezbyt wymagającej próbie współpraca wyszła nam
perfekcyjnie i miejmy nadzieję, że w poważniejszych starciach będzie szło nam
równie dobrze, jeśli nawet nie lepiej.
– Brawo, Zabini
i Riddle! Zwycięstwo w cztery i pół sekundy – bardzo dobry wynik! – Wykrzyknęła
profesor Merrythought, przebijając się przez okrzyki uczniów tylko dzięki
magicznemu wzmocnieniu głosu. – A
panowie Fronner i Leighton niech lepiej poćwiczą obronę – dodała na
zakończenie, po czym wywołała kolejne pary do pojedynku.
Gdy
schodziliśmy z podium, gwar zaczął ustawać, lecz wciąż skierowane były ku nam
spojrzenia pełne podziwu. Bądź co bądź, cztery i pół sekundy to wybitny czas
jak na pojedynki klasowe. Niewielu jednak wiedziało, że nasz poziom znacznie
wykraczał poza ten oczekiwany...
Gdy kolejna
potyczka się rozpoczęła, a ja i Tom coraz bardziej zagłębialiśmy się w tłum
uczniów, zainteresowanie naszą dwójką znacząco spadło. Coraz mniej osób rzucało
nam uśmiechy uznania, uczniów bardziej zajmował następny pojedynek niż zwyciezcy
poprzedniego – to naturalne. Naturalnym też był fakt, że coraz mniej uwagi
poświęcałam Riddle'owi i vice versa. Przyzwyczaiłam się do naszej relacji – gdy
potrzebowaliśmy czegoś od drugiej strony, sto procent zainteresowania
kierowaliśmy ku niej. Gdy zaś zrobiliśmy to, co musieliśmy, traktowaliśmy się
dość chłodno i z rezerwą, dochodząc do wniosku (a przynajmniej z mojej strony
tak to wyglądało), że każde z nas ma swój świat, w który nie warto zbytnio
ingerować, ale który, dla własnego spokoju i bezpieczeństwa, należy jak
najlepiej poznać. Co prawda zdążyłam nabrać do niego nieco zaufania, jednak nie
na tyle, by całkowicie stracić czujność. Dlatego nie pchałam się chłopakowi w
każdą sferę życia, ale za to uważnie obserwowałam każdy jego ruch jakby był
figurą na szachownicy. Chwila nieuwagi i szach-mat, przegrałam, a do tego nie
miałam zamiaru dopuścić.
Machinalnie wręcz zaczęłam
wypatrywać w tłumie karmelowo-brązowych włosów Carmen, które mignęły mi gdzieś,
gdy schodziłam z miejsca walki, gdy nagle poczułam dłoń chwytającą mnie za lewe
przedramię. Natychmiast się odwróciłam, prawą rękę zaciskając jednocześnie na
różdżce.
Długie, chłodne palce, które
zacisnęły się na mojej ręce odrobinę zbyt mocno, należały, ku mojemu
zdziwieniu, do Toma. To zdecydowanie nie było elementem naszego naturalnego
porządku rzeczy. Uniosłam brwi, zdziwiona jego zachowaniem.
– Od kiedy to się tak spoufalasz ze
mną, Riddle? – spytałam cierpko, lecz nie bez nuty zaskoczenia w głosie. Bądź
co bądź, robota została wykonana, czego jeszcze mógłby ode mnie chcieć?
– Od teraz. – odparł ze spokojem,
który, miałam wrażenie, tylko maskuje irytację nastolatka.
Spojrzałam na niego z miną „no co ty
nie powiesz”, ostatnimi siłami powstrzymując się od przewrócenia oczami. Ucisk
na moim ramieniu nieco zelżał i chłopak kontynuował, niezrażony w żaden sposób
moją reakcją.
– Jutrzejszy
trening możemy sobie odpuścić, w zamian za to chcę, żebyś ze mną obserwowała
pojedynki. Mimo że większość z tych osób nie walczy zbyt dobrze, mogą mieć
ciekawe pomysły na taktyki, które mogłoby dać się kiedyś wykorzystać.
– Poza tym jeszcze łatwiej będzie
nam z nimi walczyć. – dodałam, niejako przytakując Tomowi. Miał słuszność – to była okazja, której
lepiej nie przegapić.
Chłopak zabrał
rękę, a ja płynnym ruchem schowałam różdżkę do kieszeni szaty. Czujność czasem
bywała zbędna, ale warto być nadwrażliwym sto razy niż dać się zaskoczyć ten
jeden raz.
Tom zaczął
przedzierać się przez tłum. Nie, właściwie nie przedzierać – przechodzić przez
niego. Morze ludzi jakby rozstępowało się na widok Ślizgona. Oczywiście nie
padali na twarz i bili pokłonów, tylko subtelnymi ruchami ustępowali miejsca
chłopakowi. Skąd w nim taka charyzma? Jak on to osiągnął? Nie umiałam sobie
odpowiedzieć na te pytania. Będę musiała spytać o to Carmen lub Abraxasa, bo
wątpię, by taki respekt dawało jedynie schwytanie potwora...
Dostrzegłem spojrzenie Cecilii,
które zdawało się poszukiwać kogoś w tłumie. Pewnie szuka tej swojej
psiapsiółeczki, która zdecydowanie musiała mieć w swoim rodowodzie koparkę
zważywszy na to, jak szczęka jej opadała właściwie za każdym razem, gdy patrzyła
na mnie. Okropność. Dlaczego ta czystokrwista Rosjanka się zadaje z osobą w tak
oczywisty sposób pozbawionej ogłady?
I wtedy mnie oświeciło. Czas na fazę
drugą planu.
Proponując jej wspólne obserwowanie
pojedynków, moim jedynym celem nie było doszkalanie jej. Nie, powodów znalazło
się więcej, a najważniejszym stała się niejaka inicjacja do Wewnętrznego Kręgu
i stopniowe odcinanie jej od innych znajomości, choćby tej ze Ślizgonką
zasługującą co najwyżej na pogardę.
Zagłębiłem się
w tłum i stanąłem dokładnie w połowie długości podium i w odległości jakichś
siedmiu stóp od niego, Cecilia posłusznie podążyła za mną. Pochwyciłem
spojrzenie Malfoy'a stojącego zaledwie parę kroków dalej. Niedaleko też stali
Prince i Lestrange. Wszyscy trzej niemal natychmiast zaczęli się przemieszczać,
by znaleźć się bliżej mnie. Kątem oka zarejestrowałem też ruch za mną – to
Avery postanowił również do nas dołączyć. Pięknie dali się wytresować...
– Tom, Cecily,
byliście niesamowici. – Pogratulował nam Abraxas, gdy tylko stanął obok Cecilii
zajmującej pozycję po mojej lewej. Miałem ochotę prychnąć, lecz powstrzymałem
się. Zamiast tego skinąłem głową, nie odrywając wzroku od pojedynku. Cały
Malfoy – podlizuje się jak zwykle, nie mówiąc zarazem nic, czego bym nie
wiedział. Dziewczyna zaś... Czy ona się właśnie zarumieniła? Lekko bo lekko,
ale nie ulegało wątpliwości, że jej policzki stały się odrobinę bardziej różowe
niż jeszcze chwilę temu. Na jej wargach zatańczył cień uśmiechu, a z jej ust
wypłynęły dźwięczne słowa podziękowania. Salazarze, żeby tylko ona nie okazała
jak wszystkie...
Wymieniając z Cecilią uwagi na temat
taktyk i stylu walki kolejnych duetów coraz bardziej nabierałem pewności, że
jednak coś ją wyróżnia. Zacznijmy od tego, że nie lepi się do mnie, jakbym był
najsłodszym przysmakiem z Miodowego Królestwa. Zdecydowanie plus za to.
Dodatkowo zdążyłem zauważyć, że podczas gdy większość dziewcząt na sali
stopniowo zaczęła tracić zainteresowanie rogrywkami, ona wciąż obserwowała i
niewiele mogło jej umknąć. Czujność – ważna zaleta. Ostatnie spostrzeżenie – jej
aparycja. Ładna buźka, która zawsze się przyda, jednak nie w typie słodkiej
pensjonarki – raczej królowa północy z kontrastującymi z jasną cerą rudymi
splotami. Figura też niczego sobie... Jednak to, co mnie najbardziej uderzyło,
był jej swobodny, a zarazem estetyczny wygląd. Widać, że nie poświęcała wiele
czasu na czesanie czy strojenie się, ale zachowywała elegancję, której wiele
arystokratek mogłoby jej pozazdrościć. Takiej kobiety potrzeba w mojej armii – dostojnej,
silnej, której priorytetem nie jest uroda, lecz także nie chodzi zaniedbana.
Gdy kiedyś wyjdę poza te mury szkolne i zacznę coś znaczyć w zewnętrznym
świecie, taka osoba u boku może okazać się znaczącym atutem.
Będę musiał
sprawdzić ją jeszcze na wielu polach, jednak dziewczyna miała ogromne szanse,
by przejść każdy test, który przygotuję. W głębi duszy miałem nadzieję, że
podoła. Mogłaby być naprawdę przydatna, a jednostki zastępczej to ze świecą
szukać...
Mam pytanie, zanim się zagłębię w opowiadanie... Jest to opowiadanie tylko o Tomie? Czy występuje tak jeszcze coś lub ktoś, kto się z nim łączy? Jakaś OC lub kanoniczny bohater?
OdpowiedzUsuńNie, jest to blog bezparringowy - nie uznaję Toma w jakiejkolwiek miłosnej relacji ;-)
UsuńWidzę, iż Frozenka wpadła do ciebie. Do mnie jeszcze nie. A przynajmniej tak mi się zdaje, bo nie mam od niej komentarza :(
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny :) Opisy są ciekawe. Potrafisz opisać świat z punktu widzenia Toma, a to trudna sztuka, której jeszcze się nie nauczyłam.
Pojedynek trwał 4,5 sekundy? Nie za szybko się potoczył?
Zauważyłam kilka literówek.
Jejku, nie mogę doczekać się następnego rozdziału :)
Pisz szybko i życzę mnóstwo weny!
Pozdrawiam
Lauren
Dziękuję! Męczyłam rozdział dość długo, ale się cieszę, że udało mi się dopieścić perspektywę Toma, który tym razem postanowił być niezwykle oporny. Dlatego tak wiele znaczą dla mnie twoje słowa :-)
UsuńCzas pojedynku właśnie miał taki być - hiperkrótki - w końcu to ich pierwsze wspólne i z pewnością najłatwiejsze starcie. Poza tym czego można się spodziewać po wybitnym Riddle'u? :P
Jeszcze raz dziękuję! Zrobię co w mojej mocy, niestety muzy bywają kapryśne ;-)
Chce Cecilię i Abraxasa razem ! :C Super wciąga mnie to opowiadanie i intryguje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Arystokratka