poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział XI

Wyjątkowo nie Tom-owy rozdział, ale (jako że następny rozdział jest prawie gotowy) obiecuję, że nastęny będzie w pełni skupiony na jego osobie! Czasem wypadałoby powiedzieć co nieco o innych bohaterach. Miłego czytania!
PS. Zachęcam do komentowania! ;)

   ***   

         Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać, że potrzebuję treningów z Tomem. W dodatku wciąż chciałam go rozszyfrować, a łatwiej mi będzie tego dokonać, zbliżając się do niego. Jak to mówią – przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej. Tylko... Czy on jest moim wrogiem? Czy może jednak sprzymierzeńcem? Nie umiałam ułożyć sobie tego w głowie. Moja relacja z nim to conajmniej dziwny układ. Wstydziłam się przyznać sama przed sobą, ale on budził we mnie trudne do sprecyzowania uczucie lęku. Jakby wszystko w nim krzyczało do mnie „uciekaj!”, a ja na przekór zdrowemu rozsądkowi próbuję zbliżyć się jeszcze bardziej, dowiedzieć się więcej. Chore, prawda?

 Czułam, że nikomu nie mogę się zwierzyć z moich przemyśleń, że nikt mnie nie zrozumie. Właściwie sama siebie nie rozumiałam. Dlatego jeszcze więcej czasu poświęcałam na poszukiwanie informacji, które pomogłyby mi rozszyfrować człowieka, który wciąż stanowił dla mnie niezgłebioną zagadkę.

         Podczas jednego z moich wieczorów w bibliotece do środka zamaszystym krokiem wparowała Carmen.

         – Koniec tego! – oświadczyła, może ciut za głośno, bo nawet bibliotekarka, pani Bellicose, zmierzyła nas groźnym wzrokiem. – Zabieram cię na spacer, książki mogą poczekać, a trochę świeżego powietrza ci się przyda! – Po czym dodała ciszej – A w dodatku mam ci sporo do opowiedzenia!

 Nie czekając na reakcję z mojej strony, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. W ostatniej chwili złapałam moją różdżkę ze stolika i dałam się porwać z biblioteki. Niemal biegłyśmy po korytarzach i schodach, o mało się nie zabijając po drodze. Wypadłyśmy z zamku na opromienione zachodzącym słońcem błonia. Myślałam, że już tu zwolnimy, lecz dopiero gdy przeszłyśmy w ustronniejszą, mniej uczęszczaną część polany otaczającej szkołę, Carmen puściła moją dłoń. Rozłożyła szeroko ręce i zawirowała, śmiejąc się, po czym padła na ziemię, cała w skowronkach.

 – Coś się wydarzyło? – spytałam, patrząc z niepokojem na ten przypływ radości.

         – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że Duston chyba się mną interesuje? – pokiwałam głową, na co ona oświadczyła – To oficjalna informacja – zdecydowanie jest mną zainteresowany! Dziś rozmawialiśmy i myślę, że może coś z tego być! – Ona mówiła dalej, jednak nie mogłam się skupić. Moje myśli dryfowały w zupełnie innym kierunku. Jakoś nie potrafiłam ekscytować się razem z nią...

         – Och, i Meg teraz totalnie umrze z zazdrości! – zakończyła. Znane mi imię lekko mnie otrzeźwiło.

 – Meg? Czemu akurat ona? – spytałam, modląc się w duchu, by to nie było pytanie, na które odpowiedź powinnam znać po monologu, który Carmen mi właśnie zaserwowała.

         – Jeszcze pytasz? To moja nemezis, arcywróg! A co gorsze, to moja kuzynka.

 To nie było coś, czego bym się spodziewała. One – spokrewnione? Zaskoczona, spytałam – W takim razie, czemu aż tak się nie lubicie?

 – Nikomu się z tego nie zwierzałam... Ale czuję, że mogę ci zaufać. Mam rację?

 – Oczywiście, że tak. – odparłam. Coś w spojrzeniu dziewczyny mocno mnie zaniepokoiło i zaczęłam naprawdę się zastanawiać, czy chcę wiedzieć, co między nimi zaszło...

 Carmen chyba nie dostrzegła mojego wahania, bo po chwili usiadła przede mną po turecku, wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać. – Kiedyś to były tylko rodzinne niesnaski, nic wielkiego, co by sprawiło, że miałabym do niej tak osobistą urazę. Nasze rodziny prowadzą niemal otwartą wojnę, a ostatecznie poróżnił nas fakt, że jej rodzina zaczęła służyć Grindelwaldowi. – Ostatnie zadanie wypowiedziała niemal szeptem.

 – Ale nawet to nie wpłynęło zbytnio na moją relację z Meg. Wtedy jeszcze byłyśmy za małe, by przejmować się takimi sprawami. Po czym przyszłyśmy tutaj... I ona stała się dziewczyną, z którą każdy chciał być. Ta popularna, uwielbiana, mądra... Ta idealna. Każdy ją kochał... Nawet chłopak, którego znałam od dzieciństwa. Który był dla mnie jak brat. A ona... Ona pobawiła się nim chwilę i porzuciła. – Oświadczyła z goryczą w głosie.

 – On się kompletnie załamał, szaleńczo w niej zakochany. Nie umiał się odnaleźć na nowo, nic go nie cieszyło, nie chciał nigdzie wychodzić, z nikim się spotykać. Odwrócił się od swoich przyjaciół... Ode mnie... Ciągle gdzieś znikał, a gdy go widziałam, wyglądał na wiecznie zmęczonego i przybitego. Jednak to jeszcze nie było najgorsze. – Carmen zwiesiła głos, a w jej oczach pojawiły się łzy.

– Pod koniec wakacji dowiedziałam się, że przyjechał do Hogwartu na początku lipca, nie wiadomo dlaczego. W jakiś sposób dostał się na Wieżę Astronomiczną. Kiedyś mi mówił, że tam przeżył najszczęśliwsze chwile z Meg, chciał pewnie wrócić do tych wspomnień. To chyba było dla niego jednak za dużo... Skoczył.

         Dziewczyna nie zaczęła płakać, jak bym się spodziewała. Zamiast tego zamknęła oczy, by żadna kropla nie spłynęła po policzku, a gdy je z powrotem otworzyła, nie dostrzegłam w nich smutku, tylko czystą, nieokiełznaną nienawiść.

 – Meg... Ona go złamała. Dlatego ja teraz zrobię jej to samo. Duston, poza tym, że jest przystojny i inteligentny i absolutnie niesamowity, jest też jej pierwszą miłością. Wiesz, że ona wciąż trzyma jego zdjęcie? Nigdy nie pogodziła się z rozstaniem. Dlatego mój potencjalny związek z Averym cieszy mnie z dwóch powodów. Po pierwsze – kogo by nie cieszyło zainteresowanie tak cudownego, czystokrwistego czarodzieja, w dodatku z Wewnętrznego Kręgu? Mówię ci, gwarantowany wysoki status! – w tych słowach słyszałam moją Carmen, którą tak polubiłam. To, co potem dodałam, kompletnie kłóciło się z naturą osoby, którą wydawało mi się, że znam.

 – Po drugie, chcę się zemścić. Chcę, by ona patrzyła, jak Duston powoli się od niej oddala, zakochuje we mnie. Chcę, żeby widziała jego szczęście u boku innej. Żeby patrzyła na swój raj utracony. Ona zniszczyła Petera? Ja zniszczę ją.

         Siedziałam, oniemiała, wyjątkowo nie wiedząc, co powiedzieć.

 – Nie miałam pojęcia... – wyszeptałam. Merlinie, i to jest ta wiecznie radosna Carmen, którą znałam? Pozory jednak mylą...

         Wzruszyła ramionami. – Właściwie nikt nie wie. Może to i lepiej? Łatwiej iść naprzód, nie otwierając wciąż na nowo starych ran, tylko dążąc do celu. – Najwyraźniej dla niej temat był zakończony.

         – A co tam u ciebie? Jak się zaaklimatyzowałaś? I jak twoje relacje z Riddle'm? – zapytała pozornie niewinnie. Odetchnęłam w duchu. Coś pozostało jednak z dziewczyny, którą znałam! Jak zwykle tłumaczyłam, że nic między nami nie ma, a bynajmniej nic z tych rzeczy, które Carmen insynuowała. Ona obstawała przy swoim, popierając swoją tezę przykładami najróżniejszych zachowań „króla podziemi”, jak to lubiłyśmy określać Toma wtedy, gdy nie było w pobliżu żadnych ciekawskich uszu. Na szczęście szybko rozmowa nabrała żartobliwego tonu, więc nie musiałam tłumaczyć się z niewygodnych dla mnie obserwacji Carmen.

 Resztę wieczoru rozmawiałyśmy na bardziej neutralne tematy, śmiejąc się, żartując i po prostu rozluźniając się. Potrzebowałam tego po tym całym czasie, w którym mocno oddaliłyśmy się od siebie, każda zajęta swoimi sprawami i problemami.

         Wróciłyśmy późno do dormitorium w niezwykle dobrych nastrojach. Chyba nasz śmiech irytował pozostałe Ślizgonki z pokoju, ale nas to nie obchodziło. Obie nareszcie doznałyśmy chwili wytchnienia i chciałyśmy, by trwała jak najdłużej.


         Zasypiając, powracałam jednak myślami do wyznania Cramen. Powinnam komuś powiedzieć o tym, czego się dowiedziałam? Zachować dla siebie i patrzeć, jak dokonuje się zemsta? Ostatnia świadoma myśl przed zaśnięciem podpowiedziała mi, bym póki co nie mieszała się w to. A nuż to tylko szumne zapowiedzi, z których nic wielkiego nie wyniknie? Poza tym mam już wystarczająco dużo na głowie...

3 komentarze:

  1. Świetna opowieść Carmen, aż mnie dreszcze przeszły!
    Jedna literówka "były" nie "było" przy tych niesnaskach.
    No i błąd ortograficzny "nóż" nie "nuż".
    Pozdrawiam
    Arystokratka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się spodobała - to chyba fragment, co do którego miałam najwięcej wątpliwości...
      Literówka poprawiona, a "nuż" jest słowem poprawnym, "nadającym wypowiedzi odcień obawy, czasem nadziei" (wikipedia zawsze pomocna :P).
      Pozdrawiam,
      Cecily

      Usuń
  2. Dobrze że Carmen zaczyna się układać z Dustonem. A takich rzeczy jak Carmen opowiadała o Meg to się nie spodziewałam. Nie pomyślałabym, że Meg mogłaby się zabawić uczuciami chłopaka, który się w niej zakochał i jeszcze doprowadzić tym do jego śmierci. Więc może jak popatrzy sobie na szczęście kuzynki to dotrze do niej co zrobiła. Ciekawe czy Cecily też znienawidzi Meg tak jak Carmen.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń