wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział VII


 Kolejne dni mijały mi na umacnianiu przyjaźni z Carmen – czyli głównie na plotkach, dyskusjach na dziwne tematy i nocnych eskapadach, ignorowaniu Toma, na szczęście z wzajemnością, poznawaniu szkoły i obmyślaniu planu zemsty. Żebra po pierwszej Obronie przed Czarną Magią uleczyłam samodzielnie. Zdarzało się, że bolały pod wpływem ruchu czy dotyku, w końcu nie jestem magomedykiem, ale za nic nie poszłabym do Skrzydła Szpitalnego. To przecież nie było nic poważnego!

 Poza tym czas spędzałam głównie w bibliotece. Prace domowe robiłam jak najszybciej, więc może niezbyt dokładnie, ale w tym momencie miałam inne priorytety. Musiałam lepiej poznać magię Toma, dowiedzieć się, jak mam się bronić... Albo atakować, bo to w końcu najlepsza metoda obrony. Najgorsze jednak było to, że nie miałam pojęcia, od czego zacząć poszukiwania... Próbowałam wypytać Abraxasa, ale on tak wykręcał się od rozmowy o Riddle’u, że w końcu, nie chcąc zbytnio naciskać, dałam mu spokój. Cholerny fanklub wszyscy-kochamy-Toma-ale-boimy-się-o-nim-mówić...
Póki co na Obronie panował względny spokój. Zdarzały się wejściówki i pojedynki, ale Tom odpuścił sobie kantowanie, jednocześnie dając do zrozumienia swoją postawą, że w każdej chwili może mnie zniszczyć. To tylko mocniej stymulowało mnie do dalszych poszukiwań.

 Pewnego poniedziałku Merrythought zakomunikowała nam niecodzienną wieść.
            – Kochani, myślę, że jesteście na tyle zaawansowani magicznie, że możemy wypróbować nowe ćwiczenie. Mianowicie – będziecie walczyć parami. Zrobimy turniej, a para, która zwycięży, otrzyma po 300 punktów na osobę do Rywalizacji Domów i Wybitny na semestr z Obrony. Dla ułatwienia waszymi partnerami będą osoby z ławek, nie ma potrzeby bawić się w losowanie, prawda? Dodatkowo po tylu pojedynkach znacie swoje lepsze i słabsze strony w walce, więc będzie bardziej interesująco. Ach, nie mogę się doczekać tej zaciekłej rywalizacji! W przyszłym tygodniu zaczynamy! – oznajmiła, niewątpliwie zadowolona z siebie, po czym przeszła do wykładu na temat zaklęć niewerbalnych.

            Wzdrygnęłam się. Do walki w duecie trzeba mieć do partnera zaufanie, mam rację? Ja za nic nie ufałam Tomowi i nie wyobrażałam sobie, jak podczas walki miałabym odwrócić się do niego plecami... 

   ***   

            Merrythought nieświadomie pomoże mi w realizacji planu. Nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo... Jednak nie tylko z tego powodu miałem zamiar wygrać – muszę pozostać niepokonany. Strach i szacunek – wzbudzając te dwie emocje sprawiłem, że Ślizgoni stali mi się wierni. Niektórzy też dlatego, że są we mnie żałośnie zakochani, co nie było trudne do zagwarantowania, wystarczyło poświęcić danej osobie minimum uwagi i po sprawie. W każdym razie jakakolwiek porażka mogłaby mi poważnie zaszkodzić, a nie chcę jakiegokolwiek kwestionowania mojej władzy. Na szczęście tylko nieliczni wiedzą, że posiadam asa w rękawie...

            Tak czy inaczej, okoliczności wymagały, żebym większą część swojej uwagi poświęcił Cecilii. Dlatego tuż po tym, jak dzwonek zabrzmiał, nie zacząłem się jak zwykle pakować, tylko leniwie oparłem się o ławkę. Ona dopiero po chwili spostrzegła mój ruch i starała się mnie zignorować, ale zauważyłem większą ostrożność w jej zachowaniu. Bardzo dobrze, tak być powinno... Jednak w tym momencie potrzebowałem, żeby skupiła się na mnie i obdarzyła pewną dozą ufności. Przywołałem na twarz maskę miłego, wzorowego ucznia i powiedziałem najprzyjemniejszym tonem, na jaki było mnie stać.
– Cecilia, jako że mamy razem walczyć, myślę, że powinniśmy poćwiczyć.
 Ona spojrzała na mnie, jakbym zaproponował jej kąpiel w żrącym kwasie i odrzekła – Ja uważam, że jest to całkowicie zbędne.

            Sięgnęła ręką po podręcznik, ale moja dłoń znalazła się tam szybciej, przygniatając książkę do blatu, czym zmusiłem czarownicę do spojrzenia na mnie. Cudem udało mi się nie warknąć na nią, tylko kontynuowałem sztucznie miłym tonem.

            – Czego się obawiasz? – spytałem. – Przecież w moim interesie nie leży wyrządzenie ci krzywdy. – A przynajmniej nie na razie i nie przy ludziach, dodałem w myślach.

            Niewątpliwie ten argument trafił do niej, ale jeszcze chwilę biła się z myślami, zanim odpowiedziała.
 – Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Obiecasz pod Przysięgą Czarodzieja, że mnie nie skrzywdzisz.

 Ciekawy wybór. Przysięga Czarodzieja, w przeciwieństwie do Wieczystej, nie zabierała łamiącemu jej życia, tylko odbierała zdolności magiczne. Nie potrzebowała też Gwaranta w postaci osoby trzeciej. Czyli dziewczyna chciała zachować treningi w tajemnicy? Doskonale. Mi też było to bardzo na rękę.

            – Przejdźmy w bardziej ustronne miejsce – zaproponowałem, dyskretnie wskazując głową Ślizgonkę, z którą Cecilia się trzymała, a która w tej chwili przypatrywała się nam niezbyt subtelnie. Właściwie to ostentacyjnie gapiła się, a jej szczęka opadła tak bardzo, że mogłaby służyć za koparkę. Okropność. A myślałem, że wszyscy z Domu Węża mają choć trochę ogłady...

            Niechętnie, ale jednak, Rosjanka zgodziła się i wyszliśmy na korytarz. Otworzyłem najbliższą salę, która na szczęście okazała się pusta, i, wpuściwszy doń dziewczynę, zamknąłem drzwi, nakładając na salę niewerbalne zaklęcie wyciszenia.

 – Nie ufasz mi, a jednak nie boisz się przebywać ze mną sam na sam w jednym pomieszczeniu? – Zadrżała prawie niezauważalnie, a ja kontynuowałem. – Jednak nie mam zamiaru cię straszyć czy atakować, nic z tych rzeczy. – uspokoiłem ją. – Musisz nauczyć się mi ufać. W końcu nie można dobrze walczyć, obawiając się ataku ze strony sojusznika, prawda? – pokiwała niepewnie głową, a ja kontynuowałem. – Uważam więc, że Przysięga jest zbędna, ale skoro nalegasz, to niech będzie. Ty ze swojej strony musisz także coś obiecać. Stawisz się na trening w określone przeze mnie miejsce i wyjdziesz dopiero, gdy zarządzę koniec. Umowa stoi?

            Wiedziała, że nie ma wyboru. Jej ambicja i bycie skazaną na mnie nie pozostawiało jej pola do manewru.
 – Załatwmy to jak najszybciej – powiedziała tylko i wyciągnęła rękę.

            Podałem jej swoją i wypowiedziałem słowa Przysięgi.
 – Ja, Tom Marvolo Riddle, przysięgam, że nie wywołam trwałych urazów fizycznych ani umysłowych na Cecilii Zabini podczas treningu, jeśli wykona ona swoją część umowy.
            – Przyjmuję twoją Przysięgę. Ja, Cecilia Zabini, przysięgam stawić się na trening i pozostać na nim aż do zakończenia określonego przez Toma Marvolo Riddle’a, jeśli nie złamie on swojej części umowy.
 – Przyjmuję twoją Przysięgę. – odpowiedziałem. Poczułem przepływ mocy przez nasze ręce przypieczętowujący umowę, po czym zabrałem dłoń i skierowałem się do drzwi. Położyłem rękę na klamce i obróciłem się. – Jutro, godzina osiemnasta, siódme piętro. – oznajmiłem, po czym pchnąłem drzwi i wyszedłem.

 Punkt pierwszy planu – zdobyć zaufanie – w toku. Nadszedł czas, żeby zająć się kolejnymi kwestiami...

2 komentarze:

  1. Przez nieuwagę dodałam komentarz pod poprzednim rozdziałem. xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Przysięga Czarodzieja? Niezły pomysł z tym odebraniem mocy! Powiem ci, że coraz to ciekawiej, tylko te nawiasy kłują mnie w oczy!
    Pozdrawiam
    Arystokratka

    OdpowiedzUsuń