Z tym rozdziałem postanowiłam wprowadzić również punkt widzenia Toma – myślę, że to będzie bardzo pomocne i pozwoli mi na małe wniknięcie w jego osobowość. Zapraszam do lektury!
Śniadanie
przyniosło nowe spostrzeżenia.
Gdy weszłam do
Wielkiej Sali, większość miejsc przy stole Ślizgonów była zajęta. W centrum
siedział nie kto inny, tylko sam Tom Riddle. Wszyscy, być może podświadomie, co
jakiś czas mniej lub bardziej ukradkowo zerkali na niego. W ich spojrzeniach
dostrzegłam szacunek, ostrożność, czasem coś na kształt uwielbienia i... czyżby
lęk? On sam zaś kompletnie nie zwracał uwagi na innych, tylko konsumował
swojego tosta, pochylony nad jakąś opasłą księgą.
– Nazywają siebie Wewnętrznym Kręgiem –
powiedziała, niemal szepcząc. – Są najbliższymi ludźmi Riddle’a, a tym
samym na pewno kimś, z kim trzeba się liczyć. Ten po prawej – nie musiała nawet
dodawać, że w odniesieniu do Toma – to Gaspar Lestange, po lewej Abraxas
Malfoy, jego już znasz? – rzuciła pytanie czysto formalnie i, nie czekając na
moją odpowiedź, kontynuowała. – A naprzeciwko są Duston Avery i Ventham Prince.
– Spojrzałam w tamtym kierunku. Wymienieni, oprócz Malfoya z jego
platynowoblond, rozwichrzoną czupryną, z daleka nie wyróżniali
się niczym szczególnym. Może to też zasługa tego, że zgromadzeni byli wokół
najbardziej skupiającej uwagę osoby. W samej postawie Riddle’a było coś
charyzmatycznego i przyciągającego. Był niczym ogień, do którego garną się ćmy
mimo świadomości, że może je spalić...
W pewnym momencie
chłopak podniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach było...
Zaciekawienie? Szyderstwo? Groźba? A może wszystkiego po trochu? W dodatku
cała mieszanka była tak intensywna, że odruchowo chciałam odwrócić wzrok. Udało
mi się jednak opanować impuls i wytrzymałam spojrzenie, wkładając w nie jak
najwięcej przekory i buntu. Niech wie, że ze mną nie pójdzie mu łatwo! Ślizgon
ponownie zagłębił się w lekturze, a ja odetchnęłam z ulgą.
– Co to było, Cecily? Czyżby Tom się tobą zainteresował?
– Carmen spytała pozornie dowcipnie i z troską, ale pod tą maską dostrzegłam
coś na kształt zazdrości. Praktycznie wszyscy z Domu Węża wyglądali na
spragnionych uwagi tego człowieka i, jak widać, ona nie stanowiła
wyjątku.
– Najwyraźniej. – odpowiedziałam, wzdychając z
niechęcią. Ona spojrzała na mnie jak na kosmitkę. Bo co? Bo nie pałam miłością
do jej idola, a jego zainteresowanie mi nie schlebiało? Istny dramat! Na szczęście postanowiła zakończyć ten temat. Zamiast tego zaserwowała mi najświeższe
„informacje”, czytaj: ploteczki na temat większości osób znajdujących się w
Sali – z nauczycielami i woźnym włącznie. W tym momencie przestałam jej słuchać
i pogrążyłam się we własnych rozmyślaniach.
– Hej, Cecy! – usłyszałam nagle i prawie podskoczyłam.
– Jonathan!
– Domyśliłam się. – Nie strasz mnie tak, zawału można dostać! – Podniosłam
głos, odwracając się do uśmiechniętego kuzyna. On tylko się roześmiał.
– Jak ci się podoba w Hogwarcie? – spytał,
przesadnie zadowolony z faktu, że udało mu się mnie zaskoczyć.
Jestem tu
jeden dzień, prawdopodobnie mam na pieńku z najbardziej liczącym się Ślizgonem,
a moje współlokatorki są albo gadatliwe i trochę irytujące, ale możliwe do
zniesienia (tak Carmen, o tobie mowa), albo takie, że nie mam ochoty w ogóle
się z nimi zadawać, przeanalizowałam. Odpowiedziałam jednak zupełnie co innego.
– Póki co nie mam
na co narzekać i oby po lekcjach się to nie zmieniło! – odparłam, dając
Krukonowi kuksańca w bok.
– A co masz jako pierwsze? – zainteresował
się.
– Zaraz sprawdzę... – wyciągnęłam
plan z torby i szybko odczytałam – Obrona przed Czarną Magią.
– To na pewno się nie zawiedziesz! –
powiedział, pełen entuzjazmu. – Nauczyciel jest świetny, no i poza tym zajęcia
są najczęściej w formie praktycznej!
Zaraz
zaraz... Co? Pojedynki? Trochę mina mi zrzedła. Wiedziałam, że jestem dobra,
ale nie miałam ochoty już pierwszego dnia sprawdzać, czy siebie nie
przeceniam...
Jonathan
chyba nie zauważył mojej reakcji, bo nie skomentował w żaden sposób niepewności,
którą czułam i którą z pewnością widać było na mojej twarzy. Zerkął za siebie i
kiwnął głową w stronę stojącej parę kroków dalej Catherine, która najwyraźniej
zaczynała się niecierpliwić.
Odetchnął
głęboko i powiedział – Muszę już lecieć, obiecałem Cate, że pójdę z nią jeszcze
na chwilę przed lekcjami do Wieży Ravenclaw. Do zobaczenia, Cecy! – Uśmiechnął
się przepraszająco, po czym ruszył do swojej dziewczyny. Objął ją w talii i po
chwili wyszli razem z Wielkiej Sali,
Odwróciłam się
jeszcze na chwilę do stołu, żeby dopić kawę i napotkałam zdumione spojrzenie
Carmen.
– Co to za przystojniak? – spytała.
Roześmiałam się. Przynajmniej nie jest zaślepiona kompletnie tym swoim
uwielbieniem!
– Mój kuzyn, Jonathan. – odparłam. Chyba
trochę poprawiło jej humor, że jestem z nim spokrewniona, ale po chwili dodałam
jeszcze na wszelki wypadek, jakby nie zauważyła – On ma dziewczynę.
Nie
zraziło to jej w żaden sposób.
– Dziewczyna nie
ściana, da się ją przesunąć! – odpowiedziała ze śmiechem. Ucieszyła mnie ta
lekkość w jej głosie. Czułam, że Carmen jest osobą, której potrzebuje w moim
otoczeniu – zdystansowana i zabawna. Obie w dobrych humorach skierowałyśmy się
na pierwszą lekcję.
Interesujące, pomyślał. Dziewczyna
może być dobrą rozrywką... A przynajmniej jakimś ciekawszym zajęciem na jakiś
miesiąc, może dwa. Jak wszyscy wcześniej, pewnie po tym czasie będzie chodziła
za mną jak za swoim bogiem, chciwie poszukując jego uwagi, a ja odrzucę ją
niczym starą zabawkę. Ludzie są tacy nudni i przewidywalni... Utrzymywanie
porządku w stworzonym przeze mnie małym imperium nie stanowiło już żadnego
wyzwania. Dla Ślizgonów był to już wręcz naturalny stan rzeczy. Mogłem się w
takim razie nieco zabawić...
Dobry pomysł z tym punktem widzenia Toma, to wiele ułatwi w zrozumieniu pewnych rzeczy. Coś czuje że nasza Cecily będzie dla Toma nie lada wyzwaniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Arystokratka