poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział II


Tom Riddle zabrał rękę, po czym bez słowa odszedł w kierunku pociągu. Szedł dumnie, jakby wcale nie wpadła na niego zdezorientowana nastolatka, a z całej jego postawy biła pewność siebie. Tylko jeden element nie współgrał z obrazem – jego uśmiech. Wydawał się być... Szyderczy? Może jestem przewrażliwiona... Tak, zdecydowanie, a to wszystko za sprawą pewnej irytującej arystokratki! Obraz jej wpijającej się lubieżnie w wargi kuzyna tak zajął moje myśli, że pewne ciemne oczy zupełnie z nich uleciały.

Wsiadłam do najbliższego wagonu i, przepychając się korytarzem z moim wielkim kufrem, zaczęłam szukać wolnego przedziału. Większość z nich zajęta była przez przynajmniej trzy osoby. Już myślałam, że będę musiała dołączyć do jakiejś grupki wesoło gwarzącej w przedziale (ugh...), gdy nagle zauważyłam pusty. Bingo! Weszłam do niego i ulokowałam swój bagaż na półce nad siedzeniami, po czym opadłam na kanapę i odetchnęłam z ulgą. Wreszcie trochę ciszy i spokoju... 

 Długo nie dane mi było cieszyć się samotnością, bo kilka minut później do środka wtłoczyli się Jonathan i Catherine ze swoimi kuframi. Umiejscowili się, po czym wywiązała się nic nie znacząca rozmowa pokroju „ładną mamy dziś pogodę, czyż nie?”. Typowy zapychacz czasu. 

Chyba przysnęłam, bo gdy w pewnym momencie otworzyłam oczy, w przedziale było chyba z sześć osób.

 – O, Cecy, witamy w świecie żywych! – zawołał wesoło Jonathan.
 

            Rozejrzałam się zdezorientowana.

 – Ym... Cześć? – powiedziałam tonem na wpół śpiącym, mrużąc oczy z powodu światła wpadającego przez okno. Rzuciłam kuzynowi pytające spojrzenie. Kim są ci ludzie?

            Uśmiechnął się, widząc moje zagubienie. 
  Poznaj najlepszą ekipę w szkole – zaczął prezentację. – To Ell i Anthony z Hufflepuffu – wskazał na przesadnie uroczą blondynkę z różowymi pasemkami i krótko ostrzyżonego blondyna – oraz Meg z Ravenclaw – tu mój wzrok spoczął na czarnowłosej dziewczynie.

            – Ell, Meg i... – zawahał się, a jego wzrok spoczął na krótką chwilę na pustym siedzeniu. Odchrząknął, usiłując odwrócić uwagę od swojej chwili zawahania i kontynuował – Ell i Meg są z twojego rocznika, więc pewnie będziecie miały razem niektóre zajęcia.

Uśmiechnęłam się do nowo poznanych, ale moje myśli zajęła jedna kwestia – czy kogoś tu brakowało? I jeśli tak – dlaczego? Postanowiłam na razie nie drążyć tematu. Spytam Jonathana na osobności.

 – Pociąg zwalnia! – zauważyła Catherine. – Zaraz będziemy na miejscu! – Na te słowa wszyscy jak jeden mąż poderwali się, mówiąc coś o szatach. Ach, no tak, trzeba się przebrać. Mugolskie ubrania na Uczcie Powitalnej są co najmniej niewskazane. Jęknęłam i niechętnie podniosłam się, by również zmienić garderobę.

Wysiedliśmy na dworcu. Z tego co słyszałam, musieliśmy jeszcze przejechać kawałek do samej szkoły. Już zaczęłam iść w stronę powozów, gdy usłyszałam nad sobą tubalny głos.

 – O, ty pewnie jesteś Cecily! Mówiono mi, że ciebie też mam zabrać na przeprawę łodziami!

 Zamarłam. O co chodzi? Co to za niedorzeczny pomysł? Odwróciłam się w stronę głosu i ujrzałam potężnego, barczystego mężczyznę z nienaturalnie serdecznym uśmiechem. O zgrozo... 

 – Chyba się przesłyszałam. Przeprawa łodziami? I kim ty w ogóle jesteś? – powiedziałam chłodnym tonem.

 – Och, zapomniałem się przedstawić – odparł radośnie, jakby w ogóle nie dosłyszał niechęci w moim głosie. – Ogg, gajowy Hogwartu i opiekun uczniów podczas pierwszej podróży do szkoły. Tradycją jest, że zaczynający naukę w Hogwarcie przepływają jeziorem zamiast jechać powozami ze starszymi kolegami. A jako że ty dopiero teraz dołączyłaś, o czym dyrekcja mnie powiadomiła, także odbędziesz tę podróż.

            Zbladłam. Ten człowiek nie żartował. Posłałam Jonathanowi spojrzenie z serii „ratunku, wielgachny facet chce mnie wepchnąć do łodzi z jedenastolatkami”, na co on odpowiedział tylko przepraszającym wzrokiem i oddalił się w stronę powozów. Cholerna tradycja!

 To było upokarzające doświadczenie. Razem z podekscytowanymi małolatami płynęłam jeziorem do zakichanej szkoły w cholernej Szkocji. Świetnie. Płynęliśmy koszmarnie wolno... Wtedy wpadłam na pomysł, który mógł ożywić tę podróż i przy okazji sprawić, że nie będę się czuła jak ostatnia idiotka. Wyjęłam różdżkę i z okrzykiem „trzymajcie się, dzieciaki!” przyspieszyłam naszą łódź tak, że pruła przez taflę jeziora jak szalona. Zaśmiałam się, zadowolona z efektu. Rozłożyłam szeroko ramiona, zachwycając się chłodnym wiatrem tańczącym w moich włosach. Cudownie... Nagle coś szarpnęło nami i zwolniliśmy do poprzedniej prędkości, a ja niemal skończyłam poza burtą. Jak tylko Ogg nas dogonił, posłał mi mordercze spojrzenie, co sprawiło, że mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. Może i będę miała przez ten wybryk kłopoty, ale nie przejmowałam się. Dla samej miny gajowego było warto.

 Przeprawa łodziami miała jeden plus – z tej perspektywy mogliśmy zobaczyć zamek w całej okazałości. Była to olbrzymia kamienna budowla wzniesiona na wzgórzu, z której co i rusz wyrastały wysokie wieże, które pewnie mogły sięgnąć chmur. Szkołę otaczały rozległe błonia poprzetykane gdzieniegdzie samotnymi drzewami. W oddali majaczył wiekowy, bujny las. Pomimo jedynie słabej poświaty księżyca widać było że drzewa powoli pozbywają się swoich liści, a te, które wciąż na nich tkwiły, przybierały żółto-rdzawe barwy. Całość tworzyła niezwykle zachwycający obraz. Musiałam przyznać, że zamek wraz z otaczającymi go terenami prezentował się naprawdę magicznie.

            Nareszcie dotarliśmy do Hogwartu. Moje lekko kręcone, rude włosy przez wilgoć zamieniły się w płomienną burzę loków. No pięknie! Nie żebym zadała sobie jakoś dużo trudu z moją fryzurą, ale przynajmniej ten chaos na mojej głowie był jakoś poskromiony. Kluczowe słowo: BYŁ.

 Bocznym wejściem weszliśmy do zamku. Na razie nie widziałam nic specjalnego – jedynie kamienne mury wyznaczające wąski korytarz. Ustawiono nas przed niewielkimi, drewnianymi drzwiami i kazano czekać. Zaczęto pojedynczo wpuszczać dzieciaki, wyczytując każdego po kolei według nazwisk. Każdy wyczytany następnie znikał za drzwiami, za którymi, jak się domyślałam, znajdowała się sala, gdzie miała być Uczta. Ach, no tak, Ceremonia Przydziału. Jonathan mówił mi o niej. Prychnęłam w duchu. Szkoda tylko, że o łodziach mi nie wspomniał... Niecierpliwie czekałam, aż wreszcie usiądę na stołku, żeby magiczna czapka powiedziała jedno słowo, od którego będzie zależeć pierwsze wrażenie pozostałych uczniów o mnie, które  w pewien sposób zdeterminuje moją osobę. Czułam się jak głupek, siedząc tam z tymi knypkami, czekając posłusznie na moją kolej, a siedziałam długo przez moje nazwisko Zabini...

 Wreszcie, jako ostatnia, zostałam wywołana i weszłam do Wielkiej Sali. Zaparło mi dech w piersiach. Była... Niesamowita. Mimo olbrzymich rozmiarów nie przytłaczała, została urządzona minimalistycznie, ale ze smakiem, bez wtykania zbędnych, fikuśnych ozdóbek, za które nienawidziłam Durmstrang. Kocham mój kraj i rodaków, ale Rosjanie chyba nie wiedzą, że mniej znaczy lepiej. Najbardziej zdumiewającą rzeczą było jednak sklepienie sali, odzwierciedlające wygląd nieba znajdującego się ponad zamkiem. W tej chwili ukazywało ono granat nocnego nieba usianego gwiazdami. Oto dowód, ile piękna można zdziałać za pomocą magii...

 Otrząsnowszy się z chwilowego otępienia, pewnym krokiem ruszyłam w stronę Tiary Przydziału. Zanim usiadłam, zdążyłam zauważyć Jonathana, Catherine i Meg przy stole Ravenclaw, Ell i Anthony'ego siedzących z Hufflepuffem... Zaś przy stole po mojej prawej dostrzegłam Toma Riddle’a wpatrującego się we mnie z tym swoim drwiącym uśmieszkiem na twarzy. Z opowieści kuzyna o Domach Hogwartu wywnioskowałam, że musiał być Ślizgonem. Mogłam się domyślić... Pospiesznie odwróciłam wzrok i skupiłam się na Ceremonii. Aby mieć to jak najszybciej za sobą...

            Gdy tylko Tiara znalazła się na mojej głowie, usłyszałam wewnątrz mojej czaszki obcy głos. Minimalnie drgnęłam, zaskoczona zdolnościami magicznego przedmiotu. Wiedziałam, że umie mówić, ale że potrafi wnikać wgłąb świadomości – nie, o tym mnie nikt nie uprzedził.

  – Hmm, gdzie by cię tu przydzielić... – zaczęła się zastanawiać. 

 Ja wiedziałam, gdzie chcę trafić, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Popatrzyłam tęsknie na stół Krukonów, skąd Jonathan i jego paczka patrzyli na mnie z wyczekiwaniem. Miło by było znaleźć się wśród ludzi, których już mniej lub bardziej znam...

 – O nie, moja panno – powiedziała czapka, jakby wyczuwając, o czym myślę. – Znacznie bardziej nadajesz się gdzie indziej... 

 Po czym krzyknęła donośnym głosem – SLYTHERIN!

2 komentarze:

  1. Wszystko okej, tylko jak wcześniej wspomniałam.. nawiasy...
    Pozdrawiam
    Arystokratka

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajomi Jonathana mogą okazać się fajną ekipą i Cecily mogłaby do tej ekipy należeć. Może przydział do Slytherinu tego nie zmieni. Cecily nie musi być taka jak wszyscy Ślizgoni i znajomi Jonathana nie mają powodu, zeby nie kontaktować się z nią.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń