Dziękuję za wszystkie komentarze, które pojawiły się pod poprzednim rozdziałem! Nawet nie wiecie jak mnie cieszy świadomość, że ktoś czyta to, co piszę, i w dodatku mu się podoba! A już nie przedłużając - zapraszam na ciąg dalszy!
Jeszcze miesiąc temu
wizja klasowego Turnieju Pojedynków byłaby dla mnie czymś ekscytującym i
stresującym zarazem. Ba, tydzień temu, gdy profesor Merrythought go ogłosiła,
czułam przyjemny dreszczyk podniecenia. A dzisiaj? Nie obchodził mnie. Szłam do
klasy Obrony przed Czarną Magią, a moje myśli nie krążyły wokół dzisiejszych
zajęć. Zamiast tego po raz kolejny moją głowę zaprzątały nurtujące mnie kwestie:
czy Avery da się wciągnąć w rozgrywki Carmen? A jeśli nie – co ona może wtedy
zrobić? Jakie umiejętności i tajemnice skrywa Tom Riddle? Jak ma zamiar pokonać
Mrocznego Lorda? Nie ulegało wątpliwości, że gdyby go zniszczył, natychmiast
ludzie uznaliby go za swojego bohatera – co zrobiłby z takim autorytetem? Taką
władzą? I jaka ma być w tym wszystkim moja rola? Za dużo pytań, za mało
odpowiedzi...
Pod salą lekcyjną znalazłem się nie za
późno, ale i nie za wcześnie, by nie tkwić zbyt długo w otoczeniu tych
wszystkich... Uczniów. Tak, to odpowiednio neutralne słowo skrywające w sobie
cały arsenał epitetów, którym mógłbym określić znaczną część tej społeczności.
Na szczęście istnieje parę wyjątków, których nie skalały tak odstręczające
cechy...
Drzwi otworzyły się z hukiem, a głos
Merrythought zawołał z wnętrza pomieszczenia.
– Zapraszam do sali!
Wspominałem już, że ten głos doprowadza
mnie do szału?
Skinąłem lekko na Avery'ego, Malfoy'a,
Prince'a i Lestrange'a, po czym ruszyłem do środka. Zatrzymałem się na chwilę
tuż przed wejściem, by przepuścić w drzwiach Cecilię. Kątem oka dostrzegłem, że
wchodząc, trzyma w dłoni różdżkę. Bardzo mądrze, panno Zabini... Jak to mówią: „spodziewaj
się niespodziewanego”.
Ostrożność okazała się wskazana. Tym
razem Merrythought zadbała o barierę dźwięko- i obrazoszczelną, tak że dopiero
po przekroczeniu progu można było się zorientować, że Turniej nie zwalnia z
myślenia – lekcja zaczynała się od wejściówki.
Westchnąłem i zacząłem odbijać
zaklęcia lecące w moim kierunku z każdej strony. Musiałem choć trochę udawać,
że zadanie sprawia mi trudność, choć był to poziom godny pięciolatka. Niektórzy
jednak wciąż mieli problem z osłonieniem się, chyba utknęli na tym szczeblu
intelektualnym. Co za tępa... Znaczy się, uczniowie.
Minimalną część
uwagi poświęcając na bieżące zadanie, obserwowałem Cecilię i mój Wewnętrzny
Krąg. Radzili sobie przyzwoicie (spróbowaliby dać się pokonać, wtedy nie byłoby
dla nich miejsca w moim otoczeniu...), tylko raz Avery rozproszył się, gdy jego
oczy napotkały wzrok jednej dziewczyny. Na szczęście w ostatniej sekundzie
zrobił unik i uratował siebie w moich oczach. Chłopak ma więcej szczęścia niż
rozumu...
Nareszcie dotarłem do ławki i
leniwie usiadłem, taksując wzrokiem otoczenie. Jedni siedzieli, zadowoleni z
siebie, inni pogrążali się w żywiołowych dyskusjach, jeszcze inni nerwowo
wiercili się na swoich miejscach, a tylko nieliczni spokojnie i obojętnie
oczekiwali. Och, jak nie mogłem się doczekać, aż z twarzy zarozumiałych zetrę
ten wyraz samozadowolenia, a na oblicza wszystkich zgromadzonych nałożę
szacunek i podziw z przyjemną dozą lęku...
– Kochani moi! – zaczęła profesor
Merrythought, tym samym wyrywając mnie z przyjemnego marazmu. – Nadszedł ten
dzień! Rozpoczynamy klasowy Turniej Magiczny!
Machnięciem różdżki sprawiła, że na
jednej ze ścian pojawiła się tablica wyników, na której póki co widniały tylko
nasze nazwiska, zaś na tyłach klasy stanęło turniejowe podwyższenie, wokół
którego mieliśmy się zgromadzić.
–
Pierwsi do boju staną... Fronner i Leighton kontra Zabini i Riddle!
Moje
wargi lekko drgnęły, formując delikatny uśmiech. Na pierwszy ogień? Bardzo
dobrze, trzeba ustawić poprzeczkę na jakimś sensownym poziomie. Wstałem, a po
chwili Cecilia poszła w moje ślady.
– Krukoni, niespecjalnie dobrzy w
pojedynkach. – Mruknąłem do niej. – W
ogóle nie potrafią się bronić. Stawiam na pięć sekund bez większego wysiłku.
– O nie, jak ty zniesiesz tak
okrutne marnowanie twojego potencjału. – odszepnęła sarkastycznie dziewczyna. –
Trzy sekundy, jeśli zastosujemy taktykę 0-2-1.
– No no, widzę, że coś
zapamiętałaś. – zauważyłem z satysfakcją. – Ale nie chcemy od razu ujawniać
naszych najmocniejszych stron, prawda? Dlatego damy im trochę forów, stosując
manewr 1-2-2.
To nie było pytanie, jednak Cecilia,
najwyraźniej uważając inaczej, niechętnie przytaknęła, mówiąc – Chyba masz
rację, możemy tak to rozegrać.
Uśmiechnąłem się w duchu. Oto jak umierają
resztki asertywności.
Wreszcie stanęliśmy na podwyższeniu – Riddle
po mojej lewej, a nasi przeciwnicy na drugim końcu. Mimo iż byłam pewna
zwycięstwa, nie czułam się zbyt komfortowo, stojąc przed tymi wszystkimi
ludźmi. Spuściłam wzrok, starając się zapomnieć o tłumie otaczającym mnie
zewsząd. Poczułam wtedy subtelne muśnięcie różdżki Toma o moją dłoń, na co
natychmiast podniosłam głowę. Nasze oczy się spotkały. W jego spojrzeniu
dostrzegłam dezaprobatę, lecz zarazem... Troskę? Czyżby? Czy to tylko umysł
płata mi figle? Zaszokowana, dopiero po chwili zrozumiałam, o co mu chodziło.
Głowa go góry, plecy proste, delikatny uśmiech – złota trójca szlachetnej
postawy, o której całkowicie zapomniałam. Poprawiwszy się, zerknęłam jeszcze
kątem oka na mojego sojusznika, który niemal niezauważalnie skinął głową, jakby
pochwalając moją reakcję. Mimo że chłopak był wyniosły, chłodny, czasem nawet przerażający, to w tym momencie
stanowił dla mnie pewnego rodzaju, aż wstyd przyznać, podporę psychiczną.
Nadmiar zainteresowania potrafił mnie onieśmielić, lecz obok tego Ślizgona
(który znacznie bardziej przyciągał uwagę niż ja... A szczerze mówiąc, bardziej
niż ktokolwiek, kogo znam) czułam się zdecydowanie pewniej.
– Gotowi? – spytała
nauczycielka, wchodząc na podest. Otrząsnęłam się z rozmyślań i przypomniałam
sobie, po co tu tak naprawdę jestem. Bo na pewno nie stoję tu po to, by roztkliwiać
się nad pewnym brunetem i jego aparycją.
– Tak, pani profesor. – odpowiedział
nienagannie Tom. Skinęłam tylko głową, potwierdzając jego słowa.
Otrzymawszy
także pozytywną odpowiedź od drugiego duetu, profesor Merrythought
zakomendowała: – Ukłon! – a gdy wszyscy delikatnie skłoniliśmy się, dodała – Walka!
Tylko tyle? Dlaczego tak mało? Ja chcę więcej!
OdpowiedzUsuńNazwy tych taktyk 0-2-1 lub 1-2-2 brzmią jak jakiś kod z czasów II wojny światowej :)
Rozdział bardzo mi się podobał. Twój Tom jest bardziej kanoniczny od mojego.
Życzę dużo weny i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam
Lauren
Dziękuję za te słowa! Muszę przyznać, że niesamowicie mnie motywujesz ;-)
UsuńCo do taktyk - tak właśnie miały brzmieć - w końcu mamy '43 rok, nieprawdaż?
Postaram się napisać niedługo następny rozdział - póki co jestem na dobrej drodze, więc trzymaj kciuki!
Cóż mogę powiedzieć? Chyba tylko tyle, że gdybym nie wiedziała, iż są następne rozdziały to chyba rozszarpałabym cię za przerwanie w takim momencie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Arystokratka