Dziś czas na miniaturkę! Jest niezwiązana z fabułą bloga jak poprzednia, ale mam nadzieję, że sie spodoba!
P.S. Pisana na konkurs strony „Spis Pottera”.
edit: konkurs, który nigdy się nie odbył...
„Miłość przez
nienawiść na śmierć prowadzona” ~William
Shakespeare
Śmierć. Wydawać by się mogło, że to tylko
abstrakcyjny, acz nieodłączny element życia. Nic bardziej mylnego. Ona
paradoksalnie żyje, przechadza się wśród wszystkiego, co istnieje, aby w
najmniej oczekiwanym momencie pochwycić duszę nieszczęśnika i zabrać ją w jej
tylko znane miejsce.
Spotkanie z nią twarzą w twarz przeżyła tylko trójka
ludzi – bracia Peverell. Oni to odebrali jej najcenniejsze skarby, które
sprawiały, że mogła przerwać wątłą nić życia raz na zawsze, gdy tylko tego
zapragnęła. Były to Czarna Różdżka, Kamień Wskrzeszenia oraz Peleryna Niewidka.
Odkąd przedmioty te znalazły się w rękach rodzaju ludzkiego, zaczęli pojawiać
się śmiałkowie, którzy chcieli zdobyć wszystkie trzy Insygnia Śmierci i
zapanować nad jej potęgą. Nikomu się to nie udało... Aż do teraz.
Salazar Slytherin niewątpliwie był jednym z
największych czarodziei wszech czasów. Natura obdarzyła go wszystkim, co mógłby
sobie człowiek wymarzyć – urodą, inteligencją, sprytem oraz trójką oddanych
przyjaciół. Byli to Rowena Ravenclaw, Helga Hufflepuff oraz Godryk Gryffindor.
Poznali się w dawnej stolicy Anglii, dziś prawie zapomnianym miasteczku
Winchester i od tamtego pamiętnego dnia byli nierozłączni.
Zapadał zmierzch. Salazar, jak co tydzień, spędzał
piątkowy wieczór w karczmie na obrzeżach miasta. Ci, którzy znali dostojnego,
młodego czarodzieja nigdy nie szukaliby go w obskurnej oberży takiej jak „Pod
Dzikim Wieprzem”, gdzie w każdy dzień królowały pijackie zabawy, a smród
alkoholu i mocno smażonych potraw unosił się na milę wokół budynku. I właśnie
dlatego mężczyzna wybierał to miejsce – pod koniec tygodnia łaknął odpoczynku
od arystokratycznego towarzystwa, którym otoczony był na codzień. I to miejsce
dawało mu swoisty azyl.
Siedział w najdalszym kącie sali, sącząc powoli
swój trunek, gdy do zajazdu pewnym krokiem wszedł człowiek, którego
nigdy nie widział. Nie pasował do tego miejsca – był elegancko ubrany, szedł
dumnie i w dodatku towarzyszyły mu dwie białogłowy.
- Dobry panie, macie tu wolne pokoje dla
strudzonych wędrowców? I prawdziwe, angielskie piwo dla spragnionego
przybysza?– mocny, męski głos wybił się ponad krzyki i śmiechy mocno już
podpitej ciżby zgomadzonej w karczmie.
Właściciel lokalu spojrzał podejrzliwie na przybyłą
trójkę. Wydali mu się jednak niegroźni, bo po chwili odpowiedział im, jak
zwykle plując przy co trzecim słowie.
- Coś się znajdzie. Macie czym zapłacić? – od razu
przeszedł do konkretów.
Brunet oparł się o bar i szepnął coś karczmarzowi,
czego ze swojego miejsca nie zdołałem usłyszeć. Pewnie coś w rodzaju „więcej
niż mógłbyś zażądać”, bo temu ostatniemu oczy zaświeciły się, jakby ujrzał
conajmniej skarbiec królewski. Rzucił brudną szmatę, którą przecierał kufle i natychmiast
zabrał przybyszów na piętro, gdzie znajdowały się pokoje gościnne.
Po chwili mężczyzna zszedł z góry i znów stanął za
ladą, oddając się codziennej rutynie, jednak jego oczy nie straciły swojego
blasku. Ta trójka mocno zaciekawiła Salazara – byli w podobnym wieku, jednak
tamci samotnie podróżowali po Anglii... To dziwne. Nie zastanawiał się jednak
dłużej nad tym, znów zajmując się obserwowaniem życia prostych ludzi bawiących
się w karczmie.
Nie spodziewał się ujrzeć znowu tamtych przybyszów,
jednak zaskoczyli go – kilka minut później cała trójka zeszła po schodach już w
mniej rzucających się w oczy ubraniach i zamówili coś u właściciela, który
natychmiast zniknął w kuchni. Ech, magia pieniądza...
Zaraz zaraz... Magia? Tak, Slytherin czuł, że w nich
było coś niezwykłego. Natychmiast chwycił w dłoń swój kufel i podszedł do
wędrowców. Przywitał się z należytą kurtuazją, całując dłonie dam i podając
rękę mężczyźnie.
- Witam, nazywam się Salazar Slytherin. Co
sprowadziło tak dostojnych gości do karczmy jak ta? – spytał.
- Długa podróż i względy bezpieczeństwa. – odparła
piękna szatynka, darząc młodzieńca uroczym, ciepłym uśmiechem.
- Względy bezpieczeństwa? Nie rozumiem. „Wieprz”
nie jest miejscem, które zakwalifikowałbym do takowej kategorii.
- Dla takich jak my to odpowiednie miejsce. –
wtrąciła druga kobieta, odgarniając czarny kosmyk, który zsunął się na jej
filigranową twarz.
Slytherin prawie miał już pewność, że nie pomylił
się w stosunku do tych ludzi. Postanowił więc zapytać wprost – najwyżej
zmuszony będzie wymazać im pamięć o spotkaniu.
- Jesteście czarodziejami, prawda?
Wędrowcy popatrzyli po sobie i w końcu brunet
odpowiedział – Tak. I nie mylę się, że ty także?
Salazar potwierdził. Był szczęśliwy – nareszcie
poznał kogoś równego sobie, kto nie był jednocześnie pretensjonalnym
arystokratą i kto stronił od konwenansów. Tej właśnie nocy przyszła Czwórka
Założycieli jednej z najwybitniejszych szkół magii – Hogwart – poznała się i
ich życie raz na zawsze się zmieniło.
Wkrótce po tym wydarzeniu cała czwórka wyjechała z
miasta. Slytherinowi nie było żal porzucać tego miejsca – nigdy nie czuł się
zbyt przywiązany ani do otoczenia, ani do rodziny. Pragnął zakosztować smaku
wolności... I miłości. Ponieważ Salazar w Heldze Hufflepuff ujrzał miłość swojego
życia, swoją drugą połówkę.
Osiedlili się wkrótce w zapomnianej przez świat
szkockiej miejscowości. Znajdowali uczniów, których szkolili w dziedzinie magii
i żyli szczęśliwie. Jednak nic nie trwa wiecznie.
Pewnego dnia, niewyróżniającego się niczym spośród
innych dni wydarzyło się coś, co na zawsze odmieniło losy Wielkiej Czwórki.
Salazar siedział w swoim gabinecie, czekając na
godzinę, gdy wraz z resztą Założycieli mieli się spotkać na małą naradę. Sporządzał notatki dotyczące wykładu, który miał poprowadzić następnego dnia, gdy nagle do pomieszczenia wpadł jeden z jego uczniów – Feandan. Przywitał się
grzecznie i podszedł do swojego mistrza.
- Profesorze... Znalazłem coś, nie bardzo wiem, co
to może być. Czuję jednak jakąś magię w nim zaklętą... Może profesor rzuci
okiem?
- Pokaż, co tam masz. – odrzekł Slytherin i
wyciągnął rękę, do której młodzian podał mu podłużny kawałek ciemnego drewna.
Wiedział, co to za przedmiot. Wiedział też, że pragnie go jak niczego innego,
że musi go posiadać, dlatego nie ujawnił przed chłopcem prawdy.
- Nie wiem, co mogłoby to być... Może po prostu
drobina odbitej magii wszczepiła się w drewno? Zostaw mi je, a zbadam, jak
tylko będę miał sposobność.
Naiwny, pełen ufności chłopak przystał na to, co
mistrz mu polecił i wyszedł z sali. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za
Feandanem, Salazar ożywił się i chwycił patyk, obracając go w dłoniach, a jego
oczy zalśniły niezwykłym blaskiem.
- Czarna Różdżka... W tak niespodziewany sposób...
Nareszcie moja! – szeptał sam do siebie.
Wstał od biurka i podszedł do krufra stojącego obok, skąd
wyciągnął kawałek śliskiego materiału oraz mały kamień wielkości jajka
przepiórczego.
- Wszystkie trzy tylko w moich rękach! Dokonałem
tego! – nie mógł powstrzymać radości, a z jego ust wydobył się gardłowy śmiech.
Był Panem Śmierci. Tak, on – nikt inny. Nie Helga, nie Rowena, nawet nie ten
zarozumiały Godryk, tylko on, właśnie on! W tym momencie zrozumiał, że czas
działać. Nikt go nie pokona, ba, samej nędznej Kostuchy już się nie musiał
obawiać! Postanowił nareszcie wcielić swój plan w życie, plan, który czekał na
odpowiedni dzień już wiele lat.
Mężczyzna wyszedł ze swojej komnaty i ruszył do
gabinetu Gryffindora, w którym Wielka Czwórka miała się spotkać. Wkroczył do
gabinetu jako ostatni – pozostali już tam byli. Siedzieli wokół okrągłego
stolika stojącego w centrum pomieszczenia – Helga po prawej, Rowena po
lewej, zaś Godryk na wprost wejścia, i gdy tylko Salazar wszedł, unieśli wzrok
znad papierów.
- Dobrze, że już jesteś! Musimy dziś koniecznie
porozmawiać o... – zaczęła mówić Hufflepuff, lecz mężczyzna ostro jej przerwał.
- Najpierw ja mam wam coś do powiedzenia.
W oczach pozostałych czarodziei pojawiły się ogniki
zaniepokojenia, lecz nie protestowali. Slytherin zaczął więc mówić.
- Żądam, aby Hogwart był miejscem, gdzie nie
plugawi się magii. Czy wy wciąż nie widzicie, jak wielką skazą są te wszystkie
szlamy, które nie są godne poznawania tajników tejże sztuki? Mniej grzeszy
mugol swoim istnieniem niż te czarodziejskie skazy.
- Salazarze, co się stało? – spytała Helga ze łzami
w oczach. – Dlaczego mówisz takie rzeczy?
- Od zawsze tego pragnąłem. Wy nie? – spojrzał na
zebranych z szaleńczym błyskiem w oku. –Nie, to nieistotne. I tak nie możecie
mi się sprzeciwić. Już nie.
- O czym ty mówisz? – Rowena pierwsza odzyskała
rezon. Wstała i szybkim krokiem podeszła do Slytherina.
- O tym. – odparł, wyciągając z kieszeni Czarną
Różdżkę i przystawiając jej koniec do piersi kobiety. Ta zbladła. Poznała
przedmiot, to oczywiste. – Odsuń się, jeśli nie chcesz, bym cię zaatakował.
Brunetka powoli cofnęła się, patrząc z przerażeniem
na przyjaciela. Myślała, że go zna. Myliła się.
- Dosyć tego. Salazarze, dobrze wiesz, jakie mamy
wszyscy – najwyraźniej wszyscy oprócz ciebie – poglądy i nie zamierzamy ich
zmieniać. A na pewno nie przez twoją groźbę. – Godryk podniósł się z miejsca i
zasłonił sobą Ravenclaw.
- Och, Gryffindorze... Ja nie muszę nikogo
zmieniać. Szczególnie nie ciebie. – Po czym wycelował w bruneta i wykrzyknął –
Avada Kedavra!
Wystarczyłoby wyeliminować tylko tego człowieka, a
panie bez oporu poddałyby się jego woli. Nie przewidział jednak jednej sytuacji
stokroć dlań gorszej niż problem szlam.
W chwili, gdy wypowiedział ostatnią sylabę
nieruchoma dotąd Helga rzuciła się i zasłoniła ciałem Godryka Gryffindora.
Zanim Salazar zorientował się, co się stało, było już za późno – zielony
strumień magii trafił prosto w kobietę, która ostatnim oddechem wykrzynęła
tylko „Nie!” i padła bez ruchu na ziemię. Z jej martwego ciała uniosła się
błękitna mgła magii, która już po chwili rozproszyła się w powietrzu.
Slytherin nie mógł uwierzyć, co się właśnie stało.
Spojrzał z przerażeniem na swoją rękę dzierżącą Czarną Różdżkę i natychmiast odrzucił
ją ze wstrętem z dala od siebie.
- Nie... To nie mogło wydarzyć się naprawdę... –
szeptał bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego w pomieszczeniu, po czym
przeniósł wzrok na Gryffindora.
- Ty! To miałeś być ty! Nie ona... – krzyczał,
celując palcem wskazującym w bruneta. Nie mógł dłużej przebywać w
pomieszczeniu, w którym była ona – miłość jego życia, leżąca bez życia.
Odwrócił się i wybiegł z gabinetu, zanim pozostała dwójka zdołała choćby się
poruszyć.
Salazar wybiegł z zamku, mając ze sobą tylko
Pelerynę Niewidkę i Kamień Wskrzeszenia. Uciekał długo, sam nie wiedział jak
bardzo. Szedł dni, tygodnie, nie przestając, nie zatrzymując sie nigdzie na
dłużej. Ukryty pod magicznym materiałem zbiegł aż do białych klifów Dover.
Ściągnął z siebie pelerynę i, niewiele myśląc, rzucił ją przed siebie, a wiatr
porwał ją w sobie tylko znanym kierunku. Mężczyzna padł na kolana, wycieńczony.
Nie mógł dłużej uciekać. Nie chciał. Pragnął tylko jednego – umrzeć. Najlepiej
tu i teraz. Przed śmiercią chciał jedynie ostatni raz zobaczyć Ją. Wyciągnął z
kieszeni niepozorny, czerwony kamień. Po raz pierwszy i ostatni odważył się go
użyć.
Przymknął oczy. Czuł tylko wiatr bezlitośnie
rozwiewający jego jasne włosy i chłód od ziemi i od zatoki, która jak zwykle
zimą była niemalże wyludniona. Klęczał na śniegu, a srebrzyste krople łez
spływały po jego bladych policzkach. Wreszcie rozwarł powieki, a przed nim
stanęła ona – Helga Hufflepuff.
- Salazarze... – szepnęła, wyciągając ku niemu
dłoń, jakby chciała pogładzić go po policzku. Jednak nie poczuł dotyku. Ona
była zjawą, niczym więcej. Mężczyzna gorzko zapłakał.
- Helgo... Wybaczysz mi to, co zrobiłem? – zapytał
łamiącym się glosem, patrząc na kobietę.
- Och, Salazarze... Wiesz, że nie umiałabym ci nie przebaczyć.
– odparła.
W tym momencie wiedział, co musi zrobić. Uśmiechnął
się do zjawy. – Zostaniesz ze mną do końca, prawda?
- Jeśli sobie tego życzysz. – odpowiedziała, a na
jej usta wkradł się delikatny usmiech, który on tak kochał.
Salazar wstał, podszedł do krawędzi klifu, po czym
odwrócił się, by jeszcze raz na nią spojrzeć.
- Do zobaczenia po drugiej stronie. – powiedział,
po czym runął w przepaść, a ostatnim, co widział, było spojrzenie Helgi
Hufflepuff pełne miłości pomimo wszystkiego, co on zrobił.
Salazar Slytherin był Panem Śmierci. Udało mu się
zdobyć wszystkie Insygnia, co mogłoby być jego przepustką do wiecznego życia.
Ona jednak jest sprytniesza niż cokolwiek istniejącego w tym świecie i zawsze
znajduje drogę, by zabrać człowieka ze sobą. Jeszcze nikt jej nie umknął i nic
nie zapowiadało, by przez kolejne stulecia komukolwiek miałoby się to udać.
Rutynowo sprawy techniczne :)
OdpowiedzUsuń"do zajazdu pewnym krokiem wkroczył pewien człowiek" pewnego rodzaju powtórzenie załamuje tą harmonię, proponuję, aby "wkroczył" zamienić na "wszedł".
"Czekając na godzinę, gdy wraz z resztą Założycieli mieli się spotkać na małą naradę, sporządzał notatki dotyczące wykładu, który miał poprowadzić następnego dnia. " Strasznie pogmatwałaś to zdanie, musiałam je przeczytać kilka razy żeby się zorientować o co dokładnie chodzi, przeredagowałabym je tak: "Salazar sporządzał notatki, potrzebne mu do jutrzejszego wykładu, jednocześnie oczekując godziny spotkania Założycieli. Mieli przeprowadzić małą naradę."
No i wyłapałam jedną literówkę "sebie" zamiast "siebie".
Poza tymi drobnostkami jest świetne!
Salazar <3 mmm, dawno nie czytałam nic o nim! A jeszcze jako Pan Śmierci, rozpływam się! Zaskoczyłaś mnie zakończeniem, zupełnie nie spodziewałam się, że Helga obroni Gryffindora, a już na pewno nie tego, że mój Sal popełni samobójstwo!
Mimo wszystko jestem zachwycona!
Życzę więcej takich miniaturek! No i weny oczywiście, weny weny weny!
Pozdrawiam
Arystokratka
Przede wszystkim - dziękuję za komentarz! Na potrzeby konkursy miałam określoną długość i niewiele brakowało, żebym przekroczyła limit, a i tak obawiałam się, że wyjdzie zbyt skrótowo. Dlatego niesamowicie się cieszę, że ci się spodobała! Przez takie komentarze jak ten mam ochotę tylko pisać i pisać, bo naprawdę niesamowitym uczuciem jest dowiedzieć się, że to, co tworzę, sie podoba.
UsuńCo do części technicznej - pisałam to w dzikim, twórczym szale, dlatego nie jestem specjalnie zdziwiona, że pojawiły się takie dziwne zdania - jeszcze raz przeskanuję tekst i poprawię!
Jeszcze raz dziękuję!
Pozdrawiam,
Cecily
Witaj :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do LBA. Po więcej informacji zapraszam na:
ciemna-strona-dobra.blogspot.com/2015/11/liebster-blog-award-ii.html
Pozdrawiam
Addie Della Robbia